
„Akademia Sztuk Pięknych” to piękny koniec tryptyku Aviego i Louisa Villaina [RECENZJA]
Avi i Louis Villain zdążyli przyzwyczaić fanów do swojego wyjątkowego stylu. Ostatnią rzeczą, jaką można byłoby im zarzucić, to brak oryginalności. Po „Zbiorze dzieł sycylijskich” i „Spisie pieśni sycylijskich” światło dzienne ujrzała „Akademia Sztuk Pięknych” zamykająca tryptyk.
„Akademię Sztuk Pięknych” otwiera prolog z głosem lektora, który opowiada wymaganiach stawianych przez nauczycieli w szkołach. Takich, którzy zakładali, że sztuka prezentowana przez artystów nie ma prawa się przyjąć. Mimo tego znaleźli się tacy, którzy w takich sytuacjach wykorzystywali swój bunt przeciw takim słowom jako motor napędowy.
Pierwsze wrażenie, jakie można odnieść po przesłuchaniu całego albumu, to jego spójność. Kawałki wydają się ze sobą powiązane, a sprawdzanie następnych przypomina dokładanie kolejnych puzzli do układanki. Dzięki temu projekt brzmi jak solidnie zaplanowany, bez miejsca na losowe kawałki z twórczości.
„Wychowany gdzieś między ulicą a Harvardem”
Warstwa produkcyjna serwowana przez Louisa to jego duży popis. Klimat budowany z każdą piosenką zachęca do dalszego słuchania. Mimo tego, że bity są dosyć podobne do siebie, nie nudzą. Zawierają w sobie charakterystyczne melodie, które wtapiają nas w świat z tekstów raperów.
Najważniejszą zaletą płyty zdecydowanie są teksty. Szczególne Aviego, który swoim recytatorskim tonem zbudował siłę albumu. Uliczna przewózka połączona z kipiącą elegancją tworzy doskonałą mieszankę, do której chce się wracać. Bardzo trafne porównania rzucane co chwilę wywołują uśmiech na twarzy. Wersy są wypełnione grami słownymi i przeplatają poważne historie z humorem. Narzucane flow brzmi często jak dobrze nawijany freestyle. Przez to czuć w tym naturalność i powagę jednocześnie serwowaną z luzem. Przy linijkach Aviego, Louis Villain wypada nieco gorzej. Jednak nie można powiedzieć, że jest to poziom, do którego można się przyczepić. Trzeba pamiętać, że jego głównym zadaniem jest dbanie o bity.
Na krążku mamy w sumie pięciu gości. Są to Ero, Onar, Sarius, Kabe i Pezet. Przyznaję, że mimo wyjątkowego klimatu płyty, udało im się sprostać zadaniu. Szczególnie dwóch ostatnich panów. Kabe zarzucił wpadający w ucho refren na „WPR”, natomiast Pezet popisał się kapitalną zwrotką w numerze „Woof”.
„Akademia Sztuk Pięknych” zamyka pewien rozdział
Zdarzają się momenty, w których płyta może przypominać poprzednie dzieła duetu. Niektórzy zapewne odbiorą to za minus. Jednak trzeba pamiętać, że jest to zakończenie tryptyku, który charakteryzował się pewnym stylem. Avi i Louis Villain domknęli swoje dzieło naprawdę porządnie i w ten sposób ugruntowali sobie pozycję na scenie muzycznej. Pokazali, że oryginalny klimat to decydująca wartość przy tworzeniu ich projektów. Jednym słowem – sycylijska stylówa się obroniła.
fot. Michał Chojnacki