
Ostatnie kilka dni spędziłem (po raz pierwszy) w Bieszczadach. Zaliczyłem dwa szczyty (Halicz i Tarnicę), trafiłem na miejsca z serialowej Watahy, a przede wszystkim odpocząłem z rodziną u świetnych gospodarzy z „Chaty nad Wisłokiem”. Na ostatni dzień pobytu na Podkarpaciu zostawiłem sobie Sanok, którego zwiedzanie rozpoczęło się od zamku.
Nie ukrywam, że dosłownie przebiegłem przez piętra muzeum, by w końcu trafić na to najwyższe. To, którego namiastkę miałem okazję widzieć rok temu w Poznaniu podczas wystawy „Beksiński nieznany”. Teraz już w 100%, nie wersji „demo”, mogłem chłonąć prace artysty. Po przejściu pierwszego pomieszczenia z obrazami, trafiłem na jego pracownię, która została przeniesiona ze wszystkimi detalami z mieszkania do zamkowej sali. Od razu moją uwagę przykuły regały uginające się pod setkami płyt z muzyką.
Trzeba zacząć od tego, że muzyka w codziennej pracy Beksińskiego odgrywała ogromną rolę. To w jej głośnym „towarzystwie” tworzył swoje prace, i to pewnie też ona miała jakiś wpływ na jego późniejsze problemy ze słuchem. Muzyka w domu Beksińskich była obecna niemal cały czas, również za sprawą pasji syna Tomasza, legendarnego dziennikarza muzycznego. To jego audycji oprócz ulubionych kompozytorów Zdzisław Beksiński słuchał najczęściej.
Płyty, na które trafiłem były bardzo różne. Znaczącą część kolekcji tworzyły albumy XIX- i XX-wiecznych kompozytorów, spośród których Beksiński miał najczęściej słuchać min. Alfreda Sznitke, Franza Liszta, Johannesa Brahmsa, Gustava Mahlera, Antona Dvoraka, Cesara Francka, Henryka Góreckiego, Franza Schuberta czy Henryka Góreckiego. To oni, głównie reprezentanci romantyzmu, pomagali mu w tworzeniu dzieł.
Badałem się, nie mam przytępionego słuchu, ale odczuwam potrzebę, by muzyka dosłownie miażdżyła lub rozrywała na strzępy. Okazuje się jednak, że po czternastogodzinnym nieprzerwanym słuchaniu, tylko muzyka pozwala mi równocześnie przez cały ten czas malować i to na stojąco i nie zwracać w ogóle uwagi na zmęczenie – jest to stymulator silniejszy od kawy!
Źródło: Sztuka jako odcisk palca, „Nowy Wyraz”, kwiecień 1976
Artysta nie ograniczał się jednak do muzyki klasycznej, słuchał również bardzo dużo muzyki popowej i rockowej. Na półkach widziałem co najmniej kilkanaście, z czego część jeszcze zafoliowanych (często podwójnych egzemplarzy) albumów, na których widniało nazwisko Nicka Cave’a.
Było też sporo płyt założyciela „Genesis” Petera Gabriela, Marillion, Roxy Music czy The Moody Blues. Bardzo prawdopodobne, że większość z tych niesymfonicznych nagrań należała do syna Tomasza, który „królował” w temacie rocka i to on podsuwał je ojcu.
Co ciekawe sam Zdzisław również eksperymentował z tworzeniem muzyki (głównie za sprawą komputera), ale żaden z jego utworów nie został zaprezentowany szerszej publice. Beksiński miał nie być zadowolony z efektów i zniszczył nagrania.
Jeżeli chcielibyście przybliżyć sobie twórczość artystów, którzy najczęściej gościli w głośnikach „u Beksińskich” to najlepszą „drogą na skróty” będzie ścieżka dźwiękowa z zeszłorocznego filmu „Ostatnia rodzina”. Dwupłytowe wydanie dzieli się na część poświęconą ulubionym wykonawcom Zdzisława oraz Tomasza.
A wystawa jest „must see” podczas pobytu na Podkarpaciu. Imponuje szczególnie ilość dzieł, które można na niej zobaczyć.
Fot. Archiwum prywatne autora