Felieton,Hip Hop

Im większa dyskografia, tym większa szansa na przypał

Kajetan Szewczyk -
Felieton,Hip Hop - - Dodane przez Kajetan Szewczyk

Im większa dyskografia, tym większa szansa na przypał

Raperów można dzielić i segregować na rozmaite sposoby. Jednym z kryteriów może być obszerność dyskografii. Ktoś może być na scenie dekadę i nagrać trzy solówki (jak Małpa), a ktoś w tym czasie może ich natrzaskać jedenaście (jak Tede). Ilość idzie w parze z jakością? Ilość wyklucza jakość? Jakość jest zawsze, kiedy postawi się na selektywność? Odpowiedzi na te pytania nie są tak proste, jakby mogło się wydawać.

Podzielmy to jasno na dwa podejścia do sprawy. Albo i nie podejścia, bo to niekoniecznie musi być zabieg celowy – nie każdy raper jest tak płodny, by co roku wydawać płytę. Zatem niech będą to dwa przypadki:

  1. Raper robi to, co raper robić powinien, czyli… rapuje. Rapuje nieprzerwanie, czego efektem są kolejne krążki. To jest casus TDFa.
  2. Raper zbiera się w sobie, obraca rozmaite tematy i problemy w głowie, znajduje dla nich przestrzeń w swoim języku i postanawia nagrać kilka utworów. To jest casus Małpy.

Które podejście jest lepsze? Które zapewni solidniejszą zawartość albumów? Które bardziej się opłaci pod względem szeroko pojętego etosu? Otóż, moi mili, żadne.

Więcej ruchów, a mniej pierd*lenia

Swego czasu TDF śmiał się za propsy, które dostał po zwrotce na remiksie „Puszera” HiFi Bandy. Ludzie pisali, że wreszcie się przyłożył! A on? On napisał zwrotkę na spacerze z psem. Nie ma wątpliwości, że warszawski raper jest tytanem pracy. Nie ma też wątpliwości, że im więcej się robi, tym łatwiej o wtopę. Owszem – nie wszystko, co TDF wypuścił, jest na poziomie (śmiem twierdzić, że część kawałków to poważne buble), ale jego dyskografia to dla nas mapa umożliwiająca podróż po żywo zmieniającej się stylówce. Od pierwszej do najnowszej płyty słuchacze są świadkami każdego etapu ewolucji TDFa. Jacek Graniecki nie pisze powieści – on pisze pamiętnik.

Małpa mówi, że zdarza mu się rzeźbić nad zwrotkami, że lepiej w duecie, że nie przychodzi mu to łatwo. I to – niestety – słychać. O ile „Kilka numerów o czymś” było powiewem świeżości prosto z podziemia, to kolejne projekty toruńskiego rapera nie zbliżały się do tego poziomu. Fakt – coraz lepiej było z produkcją. Fakt – coraz pewniejsza była nawijka. Ale, niestety – kolejny fakt – coraz mniej angażujące były teksty. Możecie ciskać we mnie piorunami, ale w mojej opinii, często u Małpy słychać wymuszenie. Absolutnym dowodem niemocy twórczej był dla mnie projekt „Rottenberg” z Mielzkym i The Returners, na którym kolega po fachu mocno zdystansował autora „Mówi”.

Proces spalania

Może w takim razie częstotliwość wydawnicza nie ma wpływu na proces tzw. wypalenia? Może ktoś nosi w sobie materiał na jedną świetną płytę, a ktoś inny na dwadzieścia, z których może jedna stanie się klasykiem? Nic zdrożnego w tym nie ma, łatwo porównać do świata literackiego. Harper Lee po wydaniu „Zabić drozda”, za którego dostała Pulitzera, miała przerwę przez… 55 lat. Tak, ponad pół wieku trzeba było czekać by opublikowała drugą powieść – „Idź, postaw wartownika”.

Nie mam przypałowych numerów, których należy się wstydzić straszliwie. Jestem bardzo surowy w samoocenie, więc parę rzeczy wyrzuciłbym z „Billingu”

Tak mówił o swojej dyskografii i debiutanckiej solówce Emil Blef w rozmowie z Arturem Rawiczem. Tu faktycznie jest dosyć skromnie, bo Flexxip (niech będzie też, że również demo tego zespołu), solowa płyta i… względna cisza. Jakieś featuringi, ale ogólnie jak makiem zasiał. I teraz nowość, teraz kolejny strzał po… jedenastu latach. I to strzał celny, przynajmniej pod względem tekstowym, bo Blef raczej nigdy nie brał udziału w wyścigu na najbardziej rozpędzonego (sic!) rapera.

Mieć czy być?

Finalnie cały ten ambaras z jakością albumów sprowadza się chyba do jednej rzeczy: albo żyje się z rapu i rapem, i jest to praca – a przy pracy wypadki się zdarzają – albo robi się to z zajawki gdzieś na boku i można sobie pozwolić na budowanie wielowątkowych epopei. Albo wręcz przeciwnie – na klecenie nikczemnych knotów. A może chodzi tylko o uczciwość? Wobec siebie, ale – przede wszystkim – wobec słuchaczy? Mam coś do przekazania? Nagram płytę. Nie mam? Będę milczał. Bo jak to nawinął Laikike1: „Lepiej mieć cichy rok niż, iść lać i kucać”.

fot. kadr z klipu „TEDE & SIR MICH – GANGIN’ / KARMAGEDON”, youtube.com/TEDEWIZJA

Zostaw komentarz

Udostępnij
Felieton,Hip Hop
Czy Fame MMA to miejsce dla rapu?

Niedawno pisałem o walce WSZ z Arabem. Pojedynku, który momentami wyglądał naprawdę kuriozalnie. Mimo wszystko trzeba jednak zaznaczyć, że odbył się on na profesjonalnie zorganizowanej gali, gdzie obok dwóch raperów walczyli również regularnie trenujący sportowcy. Inne odczucia mam natomiast, gdy słyszę hasło Fame MMA. Widowisko dalekie od moich zainteresowań, ale rodzimi raperzy coraz częściej zaczynają w nim uczestniczyć. Więc może warto zająć się tym problemem? Ostatnio wypowiedział się w tym temacie Bedoes, który odmówił przyjęcia propozycji walki na kolejnej gali. Czy słusznie? Prześledźmy skąd wzięła się popularność projektu Fame MMA i dlaczego raperzy zaczęli w nim nagle uczestniczyć.

Streetwear
Najlepsze sneakersy na wiosnę (1)

Wiosna to jeden wielki kaprys – szczególnie dla sneakerheadów. Temperatury dochodzące do ponad 20 stopni, przeplatane przymrozkami, deszczem i śniegiem to norma, której trzeba jakoś zaradzić. Z pomocą przychodzimy (oczywiście) my. I zapraszamy do lektury!