
Dostałem przesyłkę z QueQuality, w której były dwie płyty. Jedna okazała się być nagrana przez Filipka, więc z szacunku zostawiłem ją w folii. Oczywiście z szacunku do samego siebie. Rapera (o ksywce Jeden), który nagrał drugą, wcześniej nie słyszałem. Tytuł („Heaven”) i okładka zaczęły przywodzić na myśl późnego Zeusa i naczelnego ministranta polskiego rapu, Tau.
Już trochę lat się znamy i wiecie, jaki mniej więcej mam gust muzyczny. Domyślacie się więc pewnie, że nie są to najlepsze skojarzenia. Jako że Filipka odrzuciłem na starcie, drugą płytę musiałem sprawdzić.
Okazja pojawiła się szybko. Z mojej ręki (w końcu) zniknął gips, ale muszę jeszcze przez chwilę trzymać się z dala od sportu. Jest ciężko, ale pojawiła się przynajmniej szansa by przesłuchać krążek w sposób, którego dawno nie robiłem – zamiast treningu poszedłem na długi spacer.
Pierwszy numer, drugi numer i zaczynam zastanawiać się czy mam wystarczająco baterii, żeby odpalić inny krążek korzystając z LTE. Bateria wskazuje 30%, a w planach mam kilka kilometrów. Ten album mam pobrany, więc nie będę ryzykował i słucham dalej. Dobrze zrobiłem…
Po kilku pierwszych utworach, raper nagle z trochę mało przyciągającej formy i treści, przeszedł na tematy związane z kobietami. Zmieniła się też forma i podkłady, do tekstów o miłości i seksie doszło też całkiem niezłe podśpiewywanie w refrenach i nagle jakbym słuchał kogoś zupełnie innego. Kogoś kto dwa numery dalej będzie brzmiał trochę jak Sitek, a jeszcze chwilę później jak Young Igi, po to by na końcu (w „Al Shaqab”) uderzyć mocniej nawijką, która 4 lata temu robiła raperom miliony wyświetleń. Wow! Dawno nie słyszałem tylu różnych flow na płycie.
Myślałem, że to będzie jeden z tych krążków, o których szybko zapomnę. Zniknie na półce i wrócę do niego za dwa lata szukając czegoś zakurzonego na dłuższą podróż samochodem. Po odsłuchu byłem już pewien, że się myliłem i mam do czynienia z potencjałem, który wymaga kilku korekt i nadania dobrego kierunku, bo „Jeden” jest o jeden hit od bycia granym w radiu. Ta płyta jest tak różnorodna, jak i nierówna, ale bez wątpienia tam jest RAPER i jednocześnie materiał na nową twarz QueQuality. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ta wytwórnia (oczywiście poza Quebonafide) trochę straciła na wyrazistości i konkretnym obliczu. Na „Heaven” dostałem pokaz umiejętności. Teraz czas obrać bardziej konkretny i dosadny kierunek.
Na zakończenie numer, który zamiast zamykać płytę, powinien ją otwierać. Z jakże inną energią i nastawieniem wszedłbym w ten krążek. Odkładam CD na półkę i klikam „Obserwuj” w Spotify.
Fot. Dariusz Zdański