
W miniony piątek rapgra hojnie obdarzyła nas premierami. W Polsce wyszła wyczekiwana płyta Maty, o której możecie u nas nieco przeczytać i chociażby EPka Kabe. Poważne wydawnictwa ukazały się też w Stanach Zjednoczonych. Swoje LP wypuścił Eminem, a światło dzienne ujrzał pośmiertny projekt Maca Millera pt. „Circles”. Wiadomo było, że album jest kontynuacją „Swimming”, ale jak się okazuje, nie miał być ostatnią częścią tej koncepcji.
Zdradził to Jon Brion, producent odpowiedzialny za powstanie większości kawałków na „Circles”. Dwa dni temu w „New York Times” ukazał się jego wywiad, w którym przyznaje, że Miller miał naprawdę ambitny projekt w głowie i chciał z niego stworzyć nie tylko dwa spójne albumy, ale całą trylogię.
Miały wyjść trzy albumy. Pierwszy „Swimming”, który był swojego rodzaju hybrydą śpiewu i rapu. Drugi, który zdążył jeszcze nazwać, czyli „Circles”, miał być oparty na formie śpiewanej. Wydaje mi się, że ten trzeci byłby wtedy w pełni rapowy. On chciał pokazać przy jego pomocy ludziom, że wciąż kocha rapować i będzie to robił.
Taka informacja może łamać serca fanów Maca. Moje, muszę przyznać, trochę się ukruszyło. Miller zjednał sobie rzeszę fanów właśnie dzięki swojemu charakterystycznemu stylowi rapowania, zgrabnymi wersami i wklejonym w podkład i bujającym wraz z bitem flow. Słuchacze tęsknili za tym. Biorąc pod uwagę fakt, że zarówno „Swimming”, jak i przede wszystkim „Circles” sporo od tamtej stylówki odbiegały, trzeci album mógłby sprzedać się najlepiej i zrobić największą furorę. Tym bardziej szkoda, że nie uda nam się go usłyszeć.
fot. kadr z klipu „Mac Miller – Circles”, YouTube.com/MacMiller