
Małach, choć jeszcze do niedawna musiał się wraz z Rufuzem borykać z tym samym problemem, z którym przez lata męczyli się Solar z Białasem, udowodnił nam ostatnim solowym albumem, że nie tylko jest wartościowym solowym artystą, ale też bardzo wszechstronnym. Warszawski raper w końcu nie tylko nawija, ale również robi bity, a potem wszystko aranżuje. Słysząc jego numery, łatwo jest wyczuć, że są dopracowane i włożono w nie wiele wysiłku (i zajawki!). Dlatego też nie możemy dziwić się, że tak irytują go sukcesy prostszych i płytszych projektów, o czym wspomniał w najnowszej Flintesencji.
„Jeśli coś takiego odnosi większy sukces, niż moje rzeczy, to jestem tym bardziej sfrustrowany” – mówi Małach nawiązując do projektów, które się sprzedają, pomimo tego, że brakuje im jakości. Raper zaznacza też, że bardzo łatwo byłoby mu zrobić coś tandetnego, ale nie tworzy takich utworów. „Co ja wtedy powiem swoim fanom?” – kwituje swoją wypowiedź artysta. Na koniec dodaje, a w zasadzie to życzy sobie i innym twórcom, że wypracowany materiał kiedyś na dobre przezwycięży chwytliwy banał. „Wierzę, że nadejdzie taki dzień, że ludzie się jorgną, co ma jakość, a co nie” – zdradza.
Okej, ale co w takim razie ma jakość? Czy mamy prawo powiedzieć o jakimś dziele, że jest dobre tylko wtedy, gdy jest efektem ciężkiej, wielogodzinnej pracy? Z jednej strony można odnieść takie wrażenie. W końcu często słyszymy prostsze melodie okraszone jeszcze prostszymi tekstami, które zdobywają rzesze fanów. Z resztą, takich przypadków możemy szukać nie tylko w rapie. Nickelback przebijał pod względem nakładów dużo ambitniejsze od siebie kapele, choć ich hity oparte były na kilku tych samych akordach. Przykładami możemy jednak sypać nawet wtedy, gdy wyjdziemy poza granice muzyki. W kinach dużo więcej zarobi wypełniony prostackim humorem i tekstami przesączonymi wulgaryzmami film Patryka Vegi, niż uznana przez krytyków produkcja, która ma potem szanse na Oscara.
Z drugiej strony mamy inny istotny czynnik, który świadczy o jakości. Są nim emocje. KęKę sam w kawałku „Pora mówić nara” przyznaje, że kiedyś udostępniał numery, które marnie brzmiały i całe trzeszczały, a i tak każdy się jarał. Radomianin braki w skrupulatności nadrabiał wtedy czystym przekazem i emocjami. Pewnie między innymi dlatego Małąch z Rufuzem zaprosili go później do kawałka „Grunt”. To jednak nie jedyny przykład i na pewno nie największy. Jay-Z rzekomo w 10 minut napisał zwrotkę do kultowego już utworu z Beyonce „Crazy in love”. Nie potrzebował na to kilku godzin, a efekt końcowy był dobry, bo wyszło to prosto z serca.
Ocenianie twórczości nie jest, nigdy nie było i raczej też nie stanie się zero-jedynkowe. Wpływa na nią zbyt wiele czynników, które dla różnych osób mają inną wartość. Są ludzie, którzy docenią wielogodzinny trud Małacha czy nie ustępującego mu pod tym względem Gedza, ale musimy zrozumieć tych, którzy uwielbiają dzieło artysty, który naprędce wpadł do studia, bo akurat coś wpadło mu do głowy.
fot. kadr z klipu „MAŁACH/RUFUZ – GRUNT feat. KęKę prod. FLAME/MAŁACH”, YouTube.com/MałachRufuzOfficial