
Uprawiać w Polsce styl braggadocio? A komu to potrzebne, a dlaczego!
Raper, opierający swoje utwory na robieniu bragga, ma takie same szanse na sukces, jak Zagłębie Sosnowiec na utrzymanie się w Ekstraklasie. Niby jakaś nadzieja się tli, ale panie daj pan spokój.
Od zarania dziejów wychwalanie swoich umiejętności w polskiej rapgrze było niewskazane. Nie był to ten sam poziom hejtu, co rapowane o hajsiwie, ale „co mi jakiś leszcz, będzie rapował że jest zajebisty – pewnie jakiś bananowiec, co nic nie przeżył”. Z drugiej strony mało kto jak Dyha potrafił tworzyć wtedy dobre bragga. W późniejszym czasie do tego wąskiego grona można zaliczyć jeszcze młodego Mesa, Mezo, Pezeta czy Reno.
W Polsce prawdziwy rozkwit stylu braggadocio nastąpił w podziemiu. Jeśli chciałeś się wybić, to musiałeś mieć przynajmniej podwójne w zwrotkach i potrafić dobrze operować słowem. Wankej, VNM, Peerzet czy Te-Tris – każdy z nich miał swój oryginalny styl składania punchy. Wankz nigdy nie wszedł do mainstreamu, ale pozostała trójka, gdy „wbiła” na legal, z czasem odeszła od nagrywania braggi. Najbardziej wierny dawnemu stylowi jest Peerzet, ale jego kariera tylko potwierdza, że na dłuższą metę nie da się utrzymywać popularności skupiając się głównie na braggadocio.
Dlatego słowa uznania należą się duetowi Dwa Sławy. Ich rap to połączenie humoru, kąśliwych wersów i zabawy słowem. Liryczni wirtuozi przebili się do szerszego grona słuchaczy, ale to tylko wyjątek potwierdzający regułę. Zauważmy jednak, że Rado i Astek, od początku posiadali duży dystans do samych siebie i otaczającego ich świata. W tekstach Sławów poza panczami i dużo dawką ironii, znajdziemy również wiele cennych obserwacji dotyczących otaczającej nas rzeczywistości.
Jednym z największych problemów polskiego braggadocio jest zjadanie własnego ogona. Ile można słuchać rapera, który po raz kolejny „strzela” w wyimaginowanego wroga? Dobrym przykładem jest Eripe, który swój najlepszy czas miał na „Chamskich rzeczach” i „Płycie roku” z Quebonafide. Było to świeże i dobrze napisane, a ostatnie wydawnictwa krakowskiego rapera wydają się być tylko powtórką z rozrywki.
Tak jak Peerzet w podziemiu miał swoje pięć minut chwały, tak jego kompan ze składu Oxon, miał… ile? minutę? Niby wszystko się zgadza – metafory, wielokrotne, punche – jednak rap Oxona wciąż popularny jest tylko w pewnych kręgach. Kilka miesięcy temu jego kolega Penx, żalił się, że mimo takiego skilla wciąż nie potrafi dotrzeć do masowego odbiorcy. Kiedyś słuchacze utożsamiali się z chłopkami z ulicznym przekazem. Dziś wolą raperów, których opowiadają, że ich życie to high life. Kiedyś: „co mówisz? że taki zajebisty jesteś? a w mordę chcesz?” Dziś: „No, spoko spoko, fajny skill, ale ta bluza i buty, no stary nie bardzo”.
Już kiedyś pisałem, że paradoksem dzisiejszych „flex” czasów, jest to, że większość raperów się przechwala, ale mało kto potrafi przekuć to w teksty. Jeden wers o butach za 3 koła jest dziś więcej wart, niż 3 dobrze napisane zwrotki.
To jak będzie z tym braggadcio w Polsce dalej? Bragga zawsze będzie, ale nie spodziewam się, że narodzi się raper, który tym stylem porwie tłumy na dłużej. Przykłady VNM, Te-Trisa czy Quebonafide pokazują, że po pierwsze taki styl po czasie się przejada, a po drugie ludzie wciąż wolą słuchać tekstów, z którymi mogą się utożsamiać. Polski słuchacz się zmienia, ale wciąż nie ma ochoty słuchać rapu opartego tylko na panczlajnach.
Foto. Instagram/dwaslawy