Felieton

Nie oglądasz NBA? To IDEALNY moment, żeby zacząć!

Politolog Na Rapie -
Felieton - - Dodane przez Politolog Na Rapie

Nie oglądasz NBA? To IDEALNY moment, żeby zacząć!

Wszystko dlatego, że jesteśmy w najlepszym okresie w trakcie sezonu – Play Offach. Ponieważ wbrew zapowiedziom, że wszystko zostało już wyjaśnione przed sezonem i mistrzem ponownie będą Golden State Warriors, jest bardziej emocjonująco niż się wszystkim wydawało. Ruszyły finały konferencji, więc to naprawdę ostatni dzwonek, żeby wkręcić się w oglądanie spotkań. Dlaczego? Moja zapowiedź i przedstawione w niej historie powinny Was przekonać.

Damian vs Goliat (Portland Trail Blazers vs Golden State Warriors)

Damian Lillard i jego koledzy od początku byli skazywani na pożarcie podczas tegorocznych finałów. Mieli odpaść już w pierwszej rundzie z dowodzoną przez Russella Westbrooka i Paula Georga Oklahomą City Thunder. Szczególnie, że rok wcześniej nie dali powodów (przegrana w 1 rundzie 4:0 z New Orleans Pelicans) aby wierzyć, że będą w stanie unieść gatunkowy ciężar serii. Jakby tego było mało, na sam koniec sezonu fatalnej kontuzji doznał Jusuf Nurkić – podstawowy center drużyny. Możecie obejrzeć ją tutaj, ale ostrzegam – dozwolone od lat 18-stu. Lillard wraz z kolegami wszedł jednak na niesamowity poziom i w niesamowity sposób zakończył też serię. Jego „trójka”, rzucona prawie z połowy, to jeden z najlepszych rzutów na zwycięstwo jakie widziałem.

Po szybkiej serii z OKC, przyszedł czas na Denver Nuggets. Drużynę, w której najważniejszą rolę odgrywa wyglądający jak młody Andrzej Gołota Nikola Jokić (wybrany w drafcie podobnie jak wspomniany wcześniej Nurkić przez polskiego skauta Rafała Jucia). Tutaj nie było już tak łatwo, Blazers awansowali dopiero po 7 meczowej serii, a w jednym ze spotkań mieliśmy nawet historyczne 4 dogrywki! Niestety w ostatnim spotkaniu kontuzji doznał rozgrywający świetne finały Rodney Hood i do rywalizacji z mistrzami NBA przystąpi nie będąc w pełni sprawny. Na pewno będą mogli jednak liczyć na zimną krew CJ’a Mccolluma, który wziął na siebie odpowiedzialność w ostatnim meczu i to głównie dzięki jego punktom wrócili z -17, by w fantastyczny sposób wygrać dreszczowiec w Denver.

Mistrzowie NBA do finałów przystępowali oczywiście w roli faworyta. Pierwsza runda pokazała jednak, że mogą wcale nie być tak mocni, bo skazywani na pożarcie Los Angeles Clippers zmusili ich do rozegrania aż 6 spotkań. Na domiar złego kontuzji doznał Demarcus Cousins – ich podstawowy center.

Prawdziwym testem miała być jednak dopiero seria z Houston Rockets, którzy w zeszłym roku omal nie wyeliminowali ich z gry podczas finału konferencji. Wtedy stracili jednak Chrisa Paula i w ostatnim siódmym spotkaniu spudłowali… 27 kolejnych rzutów.

Ta seria zupełnie odwróciła jednak przedsezonową narrację, w której to Warriors byli tymi złymi, ponieważ zepsuli NBA transferem Kevina Duranta. Houston z kolei mieli wręcz bzika na punkcie swoich rywali i byli uważani za jedyną drużynę, która ma szansę ich pokonać. Wszystko ze względu na specyficzny system trenera D’antoniego oraz świetny sezon Jamesa Hardena. Jakby tego było mało, w połowie rywalizacji wspomniany Durant doznał kontuzji. Rakiety nie mogły mieć już wymówek.

Koniec końców nie miały jednak odpowiedzi na Stephena Curry’ego, który po fatalnej pierwszej połowie szóstego spotkania (miał 0 punktów) w drugiej trafił 33! Nagle po kontuzji Duranta, mistrzowie NBA odzyskali swój vibe a ich rozgrywający formę. Nagle to wszyscy zaczęli kibicować Golden State Warriors za koszykówkę, która cieszy oko, co niesamowicie kontrastowało ze stylem gry i licznymi izolacjami Jamesa Hardena (kozłuj, kozłuj, kozłuj, kozłuj, wjedź pod kosz lub rzuć za trzy przez ręce).

Kevin Durant dalej jest OUT, ale w meczu numer 1, który odbył się dzisiejszej nocy nie przeszkodziło to graczom GSW rozstrzelać Portland. Czy graczy Blazers stać na niespodziankę w kolejnych spotkaniach? Na swoim parkiecie na pewno.

(Pół)Nocny Król vs Greek Freak (Toronto Raptors vs Milwaukee Bucks)

O tym jak „cold blooded” Kawhi trafił na północ wspominałem w tym tekście i z perspektywy tego sezonu można już powiedzieć, że ryzyko jakiego dokonał GM Raptors opłaciło się. Gracze z Kanady przełamali swoją klątwę i chyba na dobre pozbyli się ksywki „pampersiaków”, którzy zawodzą w trudnych momentach. W większości zawdzięczają to właśnie Leonardowi, który póki co jest najlepszym zawodnikiem tych finałów.

Swoją wielkość pokazał zarówno w pierwszej rundzie, gdzie odegrał ogromną rolę w łatwym zwycięstwie 4-1 nad Orlando Magic, jak i drugiej, kiedy dominował po obu stronach boiska (miał tylko jeden gorszy mecz) w siedmiomeczowej serii z 76ers. Na sam koniec dokonał rzeczy historycznej, czym wprawił w łzy wielkiego i znanego z jeszcze większego poczucia humoru Joela Embiida (za sprawą Marca Gasola jest to „cutest” moment finałów, zobacz go tutaj), jako pierwszy zawodnik w historii NBA w meczu numer 7 rzucił na zwycięstwo równo z syreną. Toronto eksplodowało. Nawet gdyby ta historia miała zaraz się skończyć i koszykarz miałby przenieść się po sezonie do słonecznego Los Angeles, nikt im tego nie odbierze.

O Giannisie też pisałem, ponieważ był jednym z moich wyborów do drugiej części Space Jam. Popularny „Antek” jest naturalnym następcą do tronu w konferencji wschodniej, po tym jak LeBron James wyprowadził się na zachód. To on ma rządzić nią przez wiele następnych lat. I o ile nie mieliśmy wobec tego wątpliwości w pierwszej rundzie, kiedy gracze Bucks jako jedyni skończyli serię wynikiem 4:0, tak pierwszy mecz drugiej rundy sprawił, że niektórzy zaczęli wątpić w dominację zawodnika z Grecji. Napisać, że Giannis został zatrzymany przez obronę Celtics, to jak nic nie napisać.

Ten mecz okazał się jednak zapalnikiem. Zapalnikiem do eksplozji, która sprawiła, że Giannis w następne mecze wszedł z dużo większą agresją i zaczął dominować. Efekt? 4 kolejne zwycięstwa i odprawienie z powrotem do Bostonu gwiazd w zielonych koszulkach.

Już dzisiejszej nocy dowiemy się kto wyjdzie zwycięsko z pierwszego pojedynku. Pojedynku dwóch wielkich koszykarzy. Spotkanie o 2:30 w nocy naszego czasu.

Fot. Kawhi Leonard CRAZY GAME-WINNER – Game 7 | Raptors vs 76ers | 2019 NBA Playoffs / YouTube

Zostaw komentarz

Udostępnij
Hip Hop,News
Eminem i Jay Z łeb w łeb jeśli chodzi o liczbę hitów na Billboard!

Dwie legendy obok siebie w legendarnym rankingu. Zarówno Eminem jak i Jay Z trafili na listę Billboard's Hot 100 dokładnie 21 razy w ciągu swojej kariery. Taki wynik czyni ich... zdobywcami trzeciego miejsca. Tak, trzeciego.

Felieton
Jak Eminem i Gwen Stefani dali nam Billie Eilish?

Właściwie osób niebezpośrednio odpowiedzialnych za Billie Eilish było więcej. Chociażby Trent Reznor z Nine Inch Nails czy nawet Dr Dre. Co łączy wymienione postaci? To proste - Interscope - wytwórnia, której zawdzięczamy ich ogólnoświatowy sukces i rozpoznawalność.