
Trochę mi dziwnie, bo po mocnym otwarciu i podwójnym uderzeniu PRO8L3Mem, po ciemnej stronie mocy Wojtka Sokoła, którą odkrył przed Wami Kajetan, przyszła pora na recenzję, która jest zgoła odmienna w temacie – jasna i lekka. I aż z tej lekkości czuję się winna. Początek roku obrodził w premiery: O.S.T.R., Sokół, PRO8L3M vs. Młody Jan. Weterani sceny kontra młodość. Młodość i „Miłość”. Wiosna w pełni.
Kajetan poruszył w swoim tekście kwestię wieku Wojtka Sokoła. I o ile wypominać go to nieelegancko, to rzeczywiście, w przypadku Otso również nie jest on bez znaczenia. Miłosz Stępień zaczynał przygodę w Lekter Records równolegle z tym, jak w urzędzie odbierał plakietkę z dowodem. Cztery lata temu wydał swój pierwszy minialbum „7”, który stał się jego przepustką do „Młodych Wilków”. A to z kolei zamieniło się na bilet do stajni Asfalt Records, która odkryła m.in. wspomnianego już we wstępie O.S.T.R.
„Slam”, który wyszedł rok później (2016) ociekał pochwałami. Młody Jan został doceniony raz, że za dojrzałość, dwa – za wierność odlschoolowi. Pod tym względem zaskoczył „Nowy kolor”, w którym Otso wykonał dość odważną stylistyczną woltę, przypieczętowaną platyną i sceną na Open’erze. Skok jednak nie przypadł do gustu wszystkim, a sporej części krytyków, środowiska i fanów rap sceny w ogóle nie.
Raper zdaje się tym jednak nie przejmować. Piszę – zdaje – bo jednak na wydanej właśnie „Miłości” sporo uwagi poświęca tematowi hejtu. Tyle że Otso odpowiada na niego bardziej w stylu rasta niż rap – miłością. Młody Jan proponuje album taki, jak on sam – młody i beztroski, pełen flexu i zwrotek, które zdecydowanie mogą być przebojami, bo płyną jak trzeba, bo są chwytliwe i bo nie są kontrowersyjne. I to może być właśnie o tyle zaletą, co i wadą płyty, zwłaszcza w hip-hopie, gdzie od tekstu oczekuje się więcej, aniżeli żeby tyko gładko płynął i składał giętko rym po rymie, owalnie, nie kwadratowo. Rymom wybacza się nawet jeśli są przyciężkawe, o ile niosą za sobą proporcjonalnie ciężką wagę znaczeń. U Otso trochę tego zabrakło. I nie, nie chodzi o to, że to niespójna płyta. Wręcz przeciwnie, Kawałki tematycznie stanowią przemyślaną całość i paradoksalnie w tym może właśnie tkwi ich największa słabość, bo w całość się też zlewają.
Charakter krążka zdradzają już otwierające całość „Ruchy”. Po pierwszych sekundach podejrzewamy, że będzie dość lekko. Po trzech minutach mamy już co do tego pewność, z której nie wybijamy się przez całe (no dobra, niecałe) 40 minut muzyki – 14 kawałków, z których połowę poznaliśmy jeszcze przed premierą 1 lutego.
To czy kupimy krążek, czy nie, to w gruncie rzeczy sprawa tego, czy damy się porwać Janowi w nocną podróż po mieście, w wycieczki Uberem i spacery po północnej Pradze. Można z nim iść w miasto, można zostać w domu. Według mnie, chyba jednak warto wskoczyć w buty i (jeszcze zimowe) palto. Chociażby dla warstwy muzycznej. To najsilniejsza strona „Miłości”. Już single zdradziły, że będzie różnorodnie. Każdy utrzymany jest w innej stylistyce. Nie od parady Otso też zatrudnił przecież drużynę producentów. Każdy kawałek – poza „Ruchami” i „Nagraniami (00:37)” (te wyszły spod palców TEFa) to inny producent. Mamy tu więc oprócz wspomnianego już TEFa i Zeppy Zepa i Magierę (White House) i Sergiusza. Jest tu i trochę trapu i nowych inspiracji. Wyszło świetnie. „Miłość” to na pewno kontrargument na to, że nowa szkoła to nie tylko autotune. „Miłość” to na pewno brzmieniowa perełka.
Brzmieniowo krążek to też idealne połączenie starego z nowym. Tym samym Młody Jan sprawnie pożenił zwolenników „7” i „Nowego koloru”, godząc tych, którzy zarzucali mu porzucanie oldschoolu dla newschooolu i odwrotnie, a więc krytyków poprzednich wydawnictw. Całkiem sprytny ruch. Kawałki romansują z różnymi stylami i w każdym każdy może znaleźć coś stricte dla siebie. I to znów jednocześnie zaleta jak i – moim zdaniem – wada albumu. Jeśli coś zbyt łatwo wpada w ucho, to też nie grzeje za mocno (wszak najbardziej kocha się te dzieci, które sprawiają najwięcej problemów), może więc być szybko zastąpione czymś nowym.
Oldschool i newschool Młody Jan pogodził też gościnkami. Dograli się na nich i młodzi (Young Igi – zresztą nie pierwszy raz w duecie z Otso i Schafterem) i starzy (Włodi, Ten Typ Mes). No i jest Rosalie.
To teraz o tekstach. Dużo tu mówienia o sobie. I to mówienia w stylu „Patrzcie, odniosłem sukces. Gdybyście nie zauważyli powiem wam to jeszcze raz, wyraźnie”. I to chyba niepotrzebne, bo wszyscy sukces Młodego Jana zauważyli. A ten zresztą najlepiej potwierdza się sam. Jest też sowo o branży, a nawet do branży (i to słów kilka), czyli kawałek „Nigdy już nie będzie jak kiedyś” (drugi singiel płyty), na którym Młody Jan dissuje starą szkołę (tudzież – odpowiada na uszczypliwości). Jednak chyba niedostatecznie mocno (tu znów powtarza się mój główny zarzut do płyty), bo ta nie poczuła się dotknięta na tyle, by pokusić się o jakiś wielkoformatowy beef (kontynuację tematu hejtu znajdziemy też zresztą w ostatnim z siedmiu singli, czyli „OMG”). Ciekawie na tle reszty wypada ją „Nagrania” nagrane z Rosalie. Nie wiem czy to jej głos i miękkość r’n’b dodatkowo podbijana przez chórki, czy atmosfera całości, ale kawałek niesie za sobą najwięcej delikatności i największą świeżość. Mimo, że i tu Otso nie odpuszcza i podnosi temat hejtu, który spadł na niego w spadku po poprzednich wydawnictwach: „Środowisko to jebane zoo/ Nie kupiłem flow z Amazon/ Każdy mi zagląda do portfela/ Każdy chciałby wziąć/ Kawałek dla siebie”) – rymuje.
Mimo, że sporo jest tych odniesień, trudno (niestety) oprzeć się wrażeniu, że (zbyt?) duży nacisk Otso przyłożył na płycie do ciuchów (markowych), kobiet (w marowyh ciuchach) i blichtru. Niby ok, niby wielu raperów (chociażby O.S.T.R.) nawija o tym samym, ale chcemy wierzyć, że Młody Jan ma nam do powiedzenia znacznie więcej. I chyba on rzeczywiście więcej mówi, tylko to nie wybrzmiewa. Jest to ani zimne, ani gorące, jest bezpieczne. Na plus można na pewno poczytać odwagę, która pozwoliła raperowi wypuścić letnie brzmienia hip-hopu jeszcze w środku zimy.
Po głośnym i wyrazistym „Nowym kolorze”, który wywołał skrajne opinie, chciałoby się jednak więcej. Tymczasem Otso nieco zmniejszył kontrast i wybrał bardziej pastelowe barwy, stawiając na uniwersalne połączenia. Co więcej, jest z tego miejsca, w którym się znalazł, bardzo zadowolony:
„Doszedłem do pewnego etapu w moim życiu i nie chce nic zmieniać – dosłownie. Nic mniej, nic bardziej. Wizja na muzykę pozwoliła mi osiągnąć rzeczy, o których kiedyś nawet nie marzyłem, a ta płyta to kolejny przystanek w mojej podróży. MIŁOŚĆ.”
„Miłość” to gra, która wywołuje mniej pytań i kontrowersji niż jej poprzedniczka i trafia też do szerszego grona. To przystanek w większym mieście, bardziej dla turystów. Pytanie tylko czy to właściwa droga. Stawiam je tu i zostawiam Wam. Młody Jan – wszak wciąż młody – ma jeszcze sporo czasu, żeby znaleźć na nie odpowiedź, i sporo, żeby szukać, nawet w mniej udanych, ale odważniejszych eksperymentach. Nie, nie jest źle. Ale nie jest też tak dobrze, jakby mogło być. Jest ciepło i bezpiecznie, jakby Młodego Jana rozleniwił nieco sukces poprzednich wydawnictw. Miłość i młodość grają na jednej fali. Na jednej fali grają też kolejne kawałki Otso. Wszystko się zgadza – teraz jest na miejscu. Pytanie co będzie działo się z czasem i jaki kolor (jak wyostrzony) zabrzmi u Otso następny.
fot. Otsochodzi OMG_Miłość/YouTube