
Wygodnie jest zrzucać odpowiedzialność za swoje ruchy na inne osoby. W ogóle wygodnie, kiedy robimy tylko to, co robić musimy, a całą resztę cedujemy na współpracowników. Jak wygląda to w przypadku rapera i jego – jak to kiedyś pięknie przetłumaczył Stasiak – producenta egzekutywnego?
Jeśli potraktujemy rapera jako samoobsługowy instrument, to, teoretycznie, możemy nim dyrygować jak np. trębaczem. Mając świadomość jego możliwości i potencjału, możemy tak kierować jego rozwojem, że osiągnie stopień, którego sam mógł sobie nie wyobrażać. Dlaczego? Bo z zewnątrz jesteśmy w stanie ocenić efekt jego pracy w sposób dla niego nieosiągalny. W końcu on pisał tekst, on wymyślał flow, on to potem wszystko wypluł do mikrofonu. Dla niego dany kawałek jest ważny, bo włożył w niego masę pracy. A dla nas? Dla nas może być totalnym gniotem, bo nic w nim nie działa.
Liczy się produkt…
Executive producer odpowiada za to, co dostajemy na samym końcu długiej, twórczej drogi. Jakie jest brzmienie płyty? Jaki jest jej klimat? Czy wizerunek wykonawcy spina się z treścią na niej zawartą? Można powiedzieć, że taki egzekutywny dba o wewnętrzną i zewnętrzną spójność rapera. Niby wszystko świetnie, bo to taki anioł stróż, ale czasami ten anioł ma zbyt dobre chęci i sprowadza wykonawcę do piekła. Tak było chociażby przy objęciu przez Eminema tej funkcji na debiutach Yelawolfa i Slaughterhouse. W obu przypadkach znacznie złagodził pierwotne brzmienie. Po latach tłumaczył się ze swoich decyzji w przypadku „Welcome to our house” Slaughterhouse. – Chciałem dodać trochę od siebie, zmiksować to, pozwolić produkcji wybrzmieć. W efekcie mówiono, że wszystko jest wygładzone – mówił Swayowi. – Co, jeśli przez to album się nie sprzedał? Nie chcę za to odpowiadać – przyznał, zaznaczając, że już nie będzie się wtrącał w produkcje swoich podopiecznych. Z wypowiedzi członków supergrupy można wnioskować, że Eminem ingerował w całość jednak mocniej. W końcu na intro do płyty nie ma jednego z raperów! Usunięto zwrotkę Buddena – zamiast niego pojawia się… Eminem.
To dosyć drastyczny przypadek, więc spójrzmy na tych egzekutywnych, którym poszło dobrze. Koronnym przykładem jest Sean Combs. Niech będzie z imienia i nazwiska, bo codziennie ma inną ksywę – Puff Daddy, P. Diddy, Puffy, Diddy, PD, Sean John, Love – masakra. Jak na współautora sukcesu Notoriousa BIG, strasznie niezdecydowany koleś. Trzeba jednak przyznać, że wizję ma, bo przez lata z sukcesem wymyślał samego siebie.
Pamiętacie numer „Tell me”? W 2006 roku prawie nie schodził z rotacji, a jeśli wakacje spędzaliście nad morzem, to pewnie do dzisiaj znacie go na pamięć. Otóż, po śmierci Biggiego, kiedy Diddy poszedł na swoje, można było się pukać w głowę. Jak to? Producent wykonawczy będzie teraz solowym wykonawcą? Jak? Otóż, Sean miał wizję, a rzeczy, których nie potrafił sam – zlecał innym. Bit? Oczywiście, że ówczesny nadworny dostawca killerów – Just Blaze. Co z rapem? Tą kwestią zajął się Royce Da 5’9, który napisał numer.
…produkt doskonały
Producent wykonawczy to w rzeczywistości osoba z dużym zmysłem biznesowym i z wielkim wyczuciem branży. Musi doskonale wiedzieć, co jest w jej zasięgu i jak to wykorzystać, by osiągnąć sukces. Ważne jednak, by nie szarżował, bo przede wszystkim ma uszanować samodzielność wykonawcy, którego bierze pod skrzydła. W wywiadzie, który przeprowadziłem z Winim (TUTAJ i TUTAJ), właściciel StoProcent tłumaczy, w jakim stopniu ingerował w kreowanie Soboty. Jak wyszło, wszyscy wiemy. SOB jest jednym z czołowych polskich raperów. W pewnym sensie przypomina to wkład Doktora Dre w kariery Eminema i Kendricka Lamara. Dobór bitów, zrozumienie umiejętności rapera i osadzenie ich w najbardziej korzystnym środowisku. Idealnie obrazuje to poniższy filmik:
O roli Rafała Grobla, jako producenta wykonawczego albumu „Wojtek Sokół” mówił popkillerowi sam Sokół. Określił go jako osobę, która ma szerokie horyzonty, wachlarz kontaktów i zmysł do poruszania się w branży. „Oddając” się w ręce takiej osoby, Sokół mógł całkowicie skupić się na części twórczej. Ledwie wczoraj dowiedzieliśmy się, że J. Cole będzie egzekutywnym nowej płyty Young Thuga. Patrząc na jego opinie o koledze po piórze, możemy spodziewać się dobrego przewodnictwa.
Szara eminencja
W polskim rapie executive producer to dalej dosyć niebywała sprawa. Tę rolę pełnił chociażby Mes przy swoim projekcie z Lepszymi Żbikami. Dobrał bity, pokierował tematami, obsadził numery raperami. Takimi producentami wykonawczymi są też właściwie wszyscy ci, którzy wydają płyty producenckie. To ich zmysł doboru sprawia, że goście są dobrze dobrani albo… fatalnie. Duet Whitehouse podjął się wyzwania pięciokrotnie na Kodexach i momentami słuchacze mieli pewne wątpliwości. Momentami piali też z zachwytu, co zaznaczyłem przy okazji chemii, jaka zadziałała we wspólnym numerze Fokusa i Gurala na trzecim Kodexie.
Za oceanem executive producer to taka osoba z gustem, na którą można się zdać i raczej nie powinno się wypaść źle. Na przykład Lil Kim podpisywała jako egzekutywa swoich płyt Notoriousa BIG… już po jego śmierci. Cóż, chodziło o to, że czuwał duchem. Jest to w jakiś sposób zrozumiałe, choć wciąż nieco upiorne.
Wydaje mi się, że rola tych szarych eminencji będzie rosła. Branża z roku na rok coraz bardziej się profesjonalizuje i w grę wchodzą coraz większe stawki. Wytwórniom zależy na dopieszczonych wizerunkowo i treściowo wykonawcach. Chcą mieć koła zamachowe do drukarek pieniędzy. Asfalt Records bardzo solidnie przykłada się do swoich podopiecznych. Na początku swojej drogi Quebonafide też nie działał przypadkowo, a za jego stylizacje odpowiadała ówczesna partnerka. Starzy, a przede wszystkim młodzi, raperzy zaczynają zauważać, że dobrze mieć kogoś, kto podejmie ostateczną decyzję albo chociaż w jej podjęciu pomoże. Kogoś, kto wyczuje czy to jeszcze nielot czy już odlot.
fot. kadr z wideo „Eminem x Sway – The Kamikaze Interview (Part 2)”, youtube.com/EminemMusic