
Kobiecy rap… wróć, to nie brzmi dobrze. To, że dziewczyna rapuje, nie oznacza od razu, że robi „kobiecy rap”. Także jeszcze raz – raperki mają na świecie różnie. Za wielką wodą trochę lepiej, a u nas… cóż, o tym pisałem TUTAJ. Kilka lat temu pojawiła się jednak pewna zadziorna latynoska dziewczyna i wyglądało na to, że osiągnięcie wszelkich laurów jest kwestią czasu. Na wyglądaniu się skończyło.
Snow miała od początku pełen pakiet. Co prawda z dykcją mogło być trochę lepiej, flow, choć imponujące, miotało się momentami od ściany do ściany, a zwrotki były szybkie, ale… cięte. Najważniejsze jednak, że miała charyzmę, poruszała kwestie rasowe i społeczne, a panczlajny były pomysłowe i nieodgrzewane. Na playlistach królowała Nicki Minaj, której nie można odmówić umiejętności, ale miała mocny etap Ibizy w swojej twórczości. Rap gra potrzebowała hardej raperki, która rozgromi pyszałkowatych nawijaczy.
Snow powoli zyskiwała na popularności, a wydany w 2011 roku album „Unorthodox” pozwolił jej zyskać jeszcze większą rozpoznawalność – także wśród raperów. Kiedy w 2013 roku wskoczyła na „So Dope” Tech N9ne’a i mocno zaznaczyła swój teren, sprawa rysowała się dosyć jasno. Fani oczekiwali, że Snow podpisze kontrakt ze Strange Music i wypłynie na szerokie, choć wciąż niezależne, wody.
Okazało się, że przez różne zawirowania, których nie warto śledzić, bo wynikają po prostu z tego, że Tech miał za dużo na głowie, a Snow była żądna sukcesu – raperka trafiła do Atlantic Records, co tak naprawdę zamroziło jej karierę na lata. W międzyczasie wciąż działała na własną rękę i wydawała kolejne mikstejpy. Wzmacniała też własny brand/movement „Woke”. Skillsy pozwoliły jej powiększyć bibliotekę featuringów, z których najbardziej ominięty, a moim zdaniem, najbardziej wart uwagi, to ten u Crooked I’a. Nigdy wcześniej nie słyszałem raperki, która tak jednoznacznie szła ramię w ramię z raperem. Ba! Mało jest raperów, którzy wypadliby dobrze przy tym, co za majkiem wyczynia Crooked.
Uważnie śledziłem rozwój Snow, choć w pewnym momencie zacząłem mocno wątpić. Kawałki powoli traciły pazur, brzmienia stawały się przyjemniejsze i skrojone pod radio. Rozumiałem ten kierunek, ale nie umiałem się z nim pogodzić. Tematyka skręciła mocno w kierunku relacji damsko-męskich, co poskutkowało kilkoma dobrymi numerami, ale formuła zaczęła się wyczerpywać. Snow stawała się raperką od rozterek-z-powodu-chłopaka i imprezowania-do-rana-bo-można.
Nie traciłem jednak nadziei, bo wciąż była zadziorna i zabawna. Zdarzały się jej dziwne decyzje artystyczne, ale działała właściwie samodzielnie – komu się nie zdarzają. Kiedy było trzeba, umiała przypierdolić – to było najważniejsze.
Coś ruszyło się w 2016 roku i Snow znowu zaczęła robić buzz w sieci. Jej kawałki zaczęły wykręcać wyświetlenia, a ona sama chyba znalazła swoje brzmienie. Wtedy odpuściłem. Rozumiałem kierunek, ale się z nim nie zgadzałem.
Nie wiem, co podkusiło mnie, by parę dni temu wklepać jej ksywkę w szukajce na YouTube. Nie wiem, ale cieszę się, bo Snow jest teraz w rewelacyjnej formie. Flow jest przemyślane i precyzyjne, dykcji nie można wiele zarzucić, a zwrotki są nawinięte z wielką swadą, jakby od niechcenia.
Formuła chyba się sprawdza, bo Snow coraz szybciej kręci milionowe wyświetlenia. Kawałki bujają, są o czymś i nie wpisują się w trend rozseksualizowanych raperek. Jak Lilu, Snow nie musi trząść tyłkiem, żeby trząść parkietem.
W dobie przestylizowanych koleżanek (Cardi B, Nicki Minaj, Iggy Azalea) Snow jest bardzo… sąsiedzka. To taka dziewczyna, która mieszka na tej ulicy co Ty, kupujecie w tym samym sklepie i mijacie się na pasach, ale ona przy okazji rozrywa bity na strzępy i przegadałaby tego gościa:
Jeśli nie znacie – koniecznie dajcie szansę. To kompletnie inny biegun niż np. Young M.A., ale równie charakterny i warty zainteresowania. Luz, bezkompromisowość, poczucie humoru i wyśmienity warsztat – tych rzeczy nie spotyka się często u raperów – niezależnie od płci.
fot. kadr z klipu „Snow Tha Product – Bilingue (Official Music Video)”, youtube.com/SNOWTHAPRODUCT