
Kilka dni temu Bartek Kmieciak na portalu blenderrap zamieścił artykuł, którego tytuł jest nawiązaniem do „Żaden rap” Mielzky’ego, czyli „Hiphopolo kiedyś, a dziś mówią na to progres”. Jeden z wniosków tekstu podchwycił nawet Paluch – raperzy powinni przeprosić Meza i oddać Lajnerowi co lanjerowe, bo jego poziom z niesławnych lat przebijał część sceny obecnie. Artykuł polecam i poniekąd się do niego odniosę. Poniekąd, bo nie będzie o hiphopolo, a o zjawisku, które kiedyś określono jako „comedy rap”. W Polsce głównie kojarzone z Łoną czy Dwoma Sławami – choć z przymrużeniem oka, bo trójka panów umie też w poważne tematy, a jak dowcipem to i tak o rzeczach często niedowcipnych. Dlatego dzisiaj nie będzie o nich, a o Epic Rap Battles Of History.
Punchline
Ekipa odpowiedzialna za ERBOH odwala robotę na tylu frontach, że trudno nie uścisnąć im dłoni z uznania. Ale o co chodzi? W każdym odcinku dwójka (lub więcej) postaci historycznych spiera się w fikcyjnej bitwie freestylowej. I teraz tak:
- Research, który zostaje wykonany, by ułożyć najbardziej merytoryczne punche to czasami koronkowa robota
- Udawanie głosu to momentami najwyższa klasa – taki Trump brzmi bardziej niż Trump mógłby
- Rymy nie są proste, a ekipie często zdarza się pisać wielokrotne i operować na homonimach
- Stroje i charakteryzacja to formalność, ale dodaje całości kontekstu
Teraz zaczynamy jazdę. Wiecie, czym jest cięcie zwrotek? Raper nie nawija na raz kawałka czy nawet jednej szesnastki w studio, bo łatwiej jest rzucać po dwa, cztery wersy, żeby kontrola oddechu i głosu się zgadzała. Dla niektórych niewybaczalna praktyka, inni sugerują, że pozwala oddać w ręce słuchaczy lepszy numer, a i tak weryfikują koncerty. Mówię o tym, bo ewidentnie ekipa ERBOH tnie czasami na potęgę, a chcę na potrzeby tekstu mieć z nich regularnych raperów. Po co? Bo w tej roli obnażają coś, co jest w polskim rapie daleko bardziej zasmucające niż nowe hiphopolo. Czy nawet stare.
Pomysł
Że wersy są prostsze, że rymy są prostsze – no dobra. Brzmienie się zmieniło – niektórzy powiedzą, że poszło do przodu, inni że raczej się uprościło i nie ma duszy. Okej. A wiecie, czego jeszcze nie ma coraz częściej? Pomysłu. Ekipa ERBOH pewnie nieraz musiała mocno się napinać i pocić nad klawiaturą, żeby wpaść na najmocniejsze wersy. Polecam bitwę Kuby Rozpruwacza z Hannibalem Lecterem albo tę Batmana z Holmesem. Jestem pewien, że jeśli nie zjadłem zębów na rapie, to na pewno od rapu zwiędły mi uszy i umiem rozpoznać nowatorski punchline czy wers w ogóle, choćby ktoś nawijał go pod wodą w batyskafie na poziomie dna Rowu Mariańskiego. W polskim rapie w ostatnich czasach rzadko zdarza mi się unieść brew z podziwem. Ostatnio słuchając Sokoła.
W przypadku ERBOH bawię się świetnie niemal za każdym razem, a uwagę zwracają i teksty i flow. Austin Powers jest tak przekonywający, że chciałbym co najmniej epkę z takim groovem.
Ostatnia sprawa – ekipa ERBOH boleśnie udowadnia, że z dużym prawdopodobieństwem każdy może rapować lepiej niż dobrze. Dotyczy to też kontroli głosu. Pomijam teraz, że raper musi być też autentyczny (musi jeszcze?), nawijać prawdę (musi jeszcze?) i mieć oryginalne brzmienie (musi jeszcze?). Widzicie? To nie hiphopolo 1.0 czy 2.0 jest problemem – to kompletne odwrócenie zasad sprzed lat sprawia, że grupa komików, którzy rapują w rolach postaci historycznych budzi we mnie więcej ciekawości niż nowe single polskich traperów.
PS: Łatwo można mnie zlinczować, więc jakby co dorzucam kamizelkę kuloodporną. Nie neguję polskiej nowej fali, pisałem o tym, dlaczego ma rację bytu, po prostu często nie jestem jej grupą docelową. Hej, właśnie skończyłem 27 lat, Wasi fani często mają co najmniej parę mniej.
fot. kadr z klipu „Hitler vs Vader 2. Epic Rap Battles of History”, youtube.com/ERB