
Przyznaję, że od zawsze ciekawi mnie energia, jaka wytwarza się przy okazji wszelkiej maści beefów. Z jednej strony mamy złą krew wśród wykonawców, z drugiej szaleńcze dopingowanie zwaśnionych fanbase’ów. Przyznaję również, że takiego pocisku z takiej strony się w polskim środowisku nie spodziewałem. Ale może najpierw o samym występie Młodych Wilków na Open’erze.
Jest to osiągnięcie. Jest to osiągnięcie dla Popkillera – drugie, po świetnie pokrytej medialnie gali wręczania nagród o tej samej nazwie. Kuluarowe wypowiedzi na temat atmosfery, która tam panowała, są różne, ale ludzie zapamiętają to, co pojawiło się w mediach. A pisała o tym nawet, piórem Jarka Szubrychta, taka Gazeta Wyborcza. Czyli co, mamy sukces związany z galą, mamy występ protagonistów Mateusza Natali i spółki na Open’erze. Fajnie? Bardzo fajnie. Do tego segment poświęcony śp. Lehowi. Takie rzeczy pokazują, że branża może mieć swoje rzeczy na swoich zasadach na dużych festiwalach. Brawo.
Tylko że tu przychodzą Syny całe na biało i w niewybredny sposób zauważają coś, z czym trudno mi się nie zgodzić, choćbym przekonał całą rodzinę, że – hej kochani, od dzisiaj wszyscy mówimy do siebie na auto-tunie. Otóż fakt faktem, wielu młodych raperów idzie w stronę potupajkowej i klubowej fazy, o której PiH nie wiem, co by powiedział, bo „to nie jest hip-hop” to za mało. Oczywiście setny raz powtórzę – to nie musi być hip-hop, jeśli dalej spełnia warunki bycia po prostu dobrą muzyką. Tutaj oczywiście wjeżdża kwestia gustu, więc póki co zostawmy sprawę i przejdźmy do mięska.
Jeden krótki filmik, a tak dużo potrafi powiedzieć. Logo „PoloTV” z dumą kole nas w oczy z prawego górnego rogu. Że Syny przyczepiły się akurat do fragmentu, w którym występuje Smolasty? Trochę kiepsko wyszło, bo Smoła nie jest i nie tytułuje się raperem – jest, co w Polsce rzadkie, chłopakiem od r’n’b (czy też różnych wariacji na temat). Tu akurat na tapet wziął kawałek „Raj”.
Dla tych z Was, którzy nie wiedzą, Syny to duet, który dał nam w ostatnim czasie naprawdę dobrej jakości g#wno. Prawdziwy primeshit. Jeśli jednak jesteście z tych, którzy dobrze bawiliby się na koncercie Smoły, to istnieje bardzo duża szansa, że nie bawilibyście się na koncercie Synów w ogóle. Właściwie bardziej odległych biegunów nie umiem sobie wyobrazić. Panowie mają do siebie tak daleko jak to tylko możliwe. Absurdalne, ale w obu przypadkach mamy do czynienia z czymś wyjątkowym na swoim poletku.
Piernikowski i 1988 mają swoją wizję klasycznej duchoty, białasów na klatówie i tego, jak się szumi językiem. I bardzo dobrze, bo tak samoświadomym duetem w ostatnim czasie okazał się być chyba jedynie PRO8L3M. Nie dziwi więc, że kiedy patrzą ze swoich syntezatorowych tronów, dzisiejszy rap jest dla nich równie interesujący, co durian. Czym jest durian? Owocem, który pochodzi z Azji i swoistą ciekawostką, bo nawet dobry, ale pachnie w bardzo specyficzny, nieprzyjemny sposób. W skrócie – nawet jeśli się przemożesz, to jednak jakiś niesmak jest. I takie podejście do współczesnego rapu można mieć. Można mieć je również wobec tego bardziej rootsowego, bo przecież nie do każdego musi trafiać każda muzyka. Nie zmienia to jednak faktu, że Syny dissujące Smolastego w ramach akcji Popkillera to jedna z najbardziej kuriozalnych rzeczy, jakie ostatnio widziałem.
fot. kadr z klipu „Smolasty ft. Tymek – Tusz [Official Music Video]”, youtube.com/Smolasty