
Sobota, godziny przedpołudniowe. Za oknem świeci słońce, a temperatura oscyluje wokół 14-16 stopni #żyć nie umierać. Tak ładny dzień najlepiej spędzić na świeżym powietrzu, z przyjaciółmi lub podczas sportowej rekreacji. Dzwonisz po znajomych, zgadujecie się na kosza lub deskę. Jedno, czego Ci dziś jeszcze brakuje, to dobra muzyka w tle. W taki dzień najlepiej posłuchać czegoś lekkiego i mówiącego o „lajtowych” sprawach. Załóżmy, że dzisiaj masz dzień postny od amerykańskiego rapu, stawiasz twardo na nasz polski. Odpalasz swoją playlistę i zauważasz, że po raz kolejny składa się on w większości z samych starych kawałków. Myślisz: „czy to znaczy, że jestem już zgredem?” I wtedy wchodzę ja, i odpowiadam: „Nie, to nie Twoja wina, brachu. To polski hip-hop zatracił jakikolwiek pozytywny vibe”.
W polskim rapie na początku obecnego wieku występował podział na: hardcorowych uliczników z przekazem i raperów z luźniejszym podejściem. Jak to określił DJ 600V: była jasna i ciemna strona sceny. Dzisiaj ciemna strona jest bardziej na uboczu, cieszy się popularnością głównie wśród „koneserów” takiego stylu. A jasna strona? Parafrazując Bonsona – Jej już nie ma.
To nie jest kraj dla miłych ludzi
Aktualnie powstaje sporo płyt o przekazie hedonistycznym, ale ten swoisty epikureizm opiera się głównie na zasadach: „mam to, mam tamto”, „wydaję hajs tu, wydaję hajs tam”. Newschool stał się przede wszystkim przekazem pokazywania wartości materialnych. Natomiast polski trueschool stracił już sympatyczną twarz Wankeja z zespołu Dinal. Dziś hasło „trueschool”, zamiast łączyć się z luźną nawijką, kojarzy się z krytykowaniem nowych nurtów w rapie. Może chociaż weterani sceny nas poratują? A gdzie tam! To 40-letni faceci, którzy w kawałkach o dawnych czasach, połowę wersów poświęcają na dissowaniu młodego pokolenia. Raperzy już nie chcą być dla słuchaczy jak kumpel z podwórka, szkoły, boiska – oni chcą być ponad nimi. Jeśli już nie nawijają o swojej „zaje*istości”, to wchodzą do studia jak do konfesjonału i płaczą nad swoim losem. Gdzie tu miejsce na luźną gadkę?
Tylko hajs, hajs, hajs, jak u Tedego
Zastanówmy się więc dlaczego w Polsce nie powstają już takie krążki jak:
„Najebawszy”, „W strefie jarania i rymowania”, czy już bardziej oldskulowa produkcja „Wilanów… zobacz różnicę”. Dlaczego nikt nie nagrywa numerów o błahostkach codziennego życia? Dlaczego nikt nie nagrywa utworów o swoich zajawkach? Dlaczego nikt nie nagrywa spontanicznych kawałków o jeździe na desce z ziomkami? Smarki Smark, rapując o ostatnim roku szkoły, brzmiał jak nasz kolega z ławki. Nie chciał być przesadnie „cool” ani prawić nam morałów. Dzisiejsi młodzi raperzy żyją szybko i nie mają już czasu, aby „dać se luz„. Trzeba głównie zarabiać i wydawać hajs. Mr. Young nagra kolejny track o nowej bluzie Givenchy, a nie o gierce w kosza z kumplami.
Nie ma sianka, nie ma granka
W Polsce ciężko jest tworzyć luzacki rap i liczyć na większe profity. Udało się przebić tylko nielicznym, a wyjątkiem potwierdzającym regułę jest popularność duetu Dwa Sławy. Płyty: Dinali, Smarkiego, Ortegi Cartel, Rena, stały się klasykami, ale tylko dla wąskiego grona. Większość z wyżej wymienionych, widząc że z muzyki ciężko jest się utrzymać, w pewnym momencie porzuciła rap.
Hip Hop cały ewoluuje i przyciąga nowych słuchaczy. W tym ciągłym postępie brakuje jednak chwili wytchnienia i momentu na to, by spojrzeć wstecz. Na polskiej scenie nastąpił deficyt produkcji, które są oparte na zabawie słowem i na mikrofonowym luzie. No cóż, ja dalej czekam na zapowiadany solowy debiut Wankeja, to już tyle lat…
Fot. Insagram/wnkz