
Pamiętacie konwencję kiczowatych horrorów, które oglądaliście na kasetach VHS? Przesiąknięte krwistą posoką obrazy, przez które nie mogliście zasnąć? Fale przemocy zalewające kadr? Ofiary, które, jedna po drugiej, patrzyły śmierci w oczy? Brzmi kusząco, prawda? Stare, dobre czasy… Tęsknicie za nimi? Spokojnie – Bartosz Kowalski zapewni wam retrospektywną podróż do, uwielbianego niegdyś, kina klasy B.
„W lesie dziś nie zaśnie nikt” jest swego rodzaju powrotem do przeszłości. Ukłonem reżysera w stronę paralelnych produkcji, takich jak Teksańska masakra piłą mechaniczną Hoopera, Piątek, trzynastego Cunninghama czy Krzyk Cravena. Horror stanowi polską wersję amerykańskiej, dobrze nam znanej, fabuły, która sprowadza się do bezlitosnego wyrżnięcia wszystkich bohaterów. Wyjątkiem jest oczywiście tak zwana „final girl”, w której rolę wciela się Julia Wieniawa.
Na ekranie możemy obserwować gwiazdy polskiego kina. Piotr Cyrwus kreuje rolę, niezwykle intrygującego, księdza. Olaf Lubaszenko przedstawia charakter klasycznego polskiego policjanta z Polski „B”. Izabela Dąbrowska wciela się w postać prostytutki. Jest też Mirosław Zdrojewicz, znany z kultowego filmu Chłopaki nie płaczą, który tym razem odgrywa rolę listonosza. I nie tylko – jego kreacja okaże się dużo ciekawsza, niż mogłoby się wydawać.
Kowalski doskonale zdaje sobie sprawę z magicznej mocy suspensu. Wprowadza wątki, które – jedynie chwilowo – obniżają ciśnienie krwi, by uderzyć nas ze zdwojoną siłą. Nie polecamy więc przyzwyczajać się do któregokolwiek z bohaterów. Postacie, które zaczynamy darzyć sympatią, mogą zostać przepołowione siekierą, nabite na pal, czy pozbawione głowy… Sposobów na frenetyczne bestialstwo jest wiele.
Warto zwrócić uwagę na ścieżkę dźwiękową Jimka, czyli Radzimira Dębskiego. Dzięki niej Kowalski przekazuje widzowi intencję konkretnych scen. Zaznacza, że puszcza oko w stronę widza. Pokazuje, że w tym szaleństwie jest metoda. Jaka? Kiczowata, przewidywalna, chwilowo zabawna. I co najważniejsze – zamierzona.
Makabryczne obrazy, które pojawiają się na ekranie, przecież mają być niewiarygodne, prześmiewcze, niemalże groteskowe. Kowalski w ten sposób eksploruje zarówno granice eksperymentalności dzieła, jak i przestrzeń widza skłonną do zagłębienia się w konwencję tego typu horroru.
Wszystkie te okropności… Aż strach o nich myśleć. Krwiste flaki. Odejmowanie człowieczego mięsa… Larwy penetrujące wnętrzności. Psychotyczne dewiacje. Otępienie spowodowane czynieniem zła. Czerpanie przyjemności z mielenia ludzkiego ciała. Wszystko to znajdziemy na ekranie.
Zobaczcie! Nawet jeśli nie jesteście fanami tego typu kina. Jedno możemy wam zapewnić – w lesie – tak samo jak przed ekranem – nie zaśnie nikt. Dajmy szansę czemuś nowemu, nawet jeśli w pewien sposób powielonemu, zaczerpniętemu z Zachodu. Doceńmy to, że możemy cieszyć się czymś innym – odbiegającym od martyrologicznej narracji, czy komedii romantycznych. Kto by pomyślał, że w 2020 roku ukaże się polski slasher?
fot. Netflix