News

Czy „W lesie dziś nie zaśnie nikt”? Najnowszy polski slasher

Anna Nejfeld -
News - - Dodane przez Anna Nejfeld

Czy „W lesie dziś nie zaśnie nikt”? Najnowszy polski slasher

Pamiętacie konwencję kiczowatych horrorów, które oglądaliście na kasetach VHS? Przesiąknięte krwistą posoką obrazy, przez które nie mogliście zasnąć? Fale przemocy zalewające kadr? Ofiary, które, jedna po drugiej, patrzyły śmierci w oczy? Brzmi kusząco, prawda? Stare, dobre czasy… Tęsknicie za nimi? Spokojnie – Bartosz Kowalski zapewni wam retrospektywną podróż do, uwielbianego niegdyś, kina klasy B.

„W lesie dziś nie zaśnie nikt” jest swego rodzaju powrotem do przeszłości. Ukłonem reżysera w stronę paralelnych produkcji, takich jak Teksańska masakra piłą mechaniczną Hoopera, Piątek, trzynastego Cunninghama czy Krzyk Cravena. Horror stanowi polską wersję amerykańskiej, dobrze nam znanej, fabuły, która sprowadza się do bezlitosnego wyrżnięcia wszystkich bohaterów. Wyjątkiem jest oczywiście tak zwana „final girl”, w której rolę wciela się Julia Wieniawa.

Na ekranie możemy obserwować gwiazdy polskiego kina. Piotr Cyrwus kreuje rolę, niezwykle intrygującego, księdza. Olaf Lubaszenko przedstawia charakter klasycznego polskiego policjanta z Polski „B”. Izabela Dąbrowska wciela się w postać prostytutki. Jest też Mirosław Zdrojewicz, znany z kultowego filmu Chłopaki nie płaczą, który tym razem odgrywa rolę listonosza. I nie tylko – jego kreacja okaże się dużo ciekawsza, niż mogłoby się wydawać.

Kowalski doskonale zdaje sobie sprawę z magicznej mocy suspensu. Wprowadza wątki, które – jedynie chwilowo – obniżają ciśnienie krwi, by uderzyć nas ze zdwojoną siłą. Nie polecamy więc przyzwyczajać się do któregokolwiek z bohaterów. Postacie, które zaczynamy darzyć sympatią, mogą zostać przepołowione siekierą, nabite na pal, czy pozbawione głowy… Sposobów na frenetyczne bestialstwo jest wiele.

Warto zwrócić uwagę na ścieżkę dźwiękową Jimka, czyli Radzimira Dębskiego. Dzięki niej Kowalski przekazuje widzowi intencję konkretnych scen. Zaznacza, że puszcza oko w stronę widza. Pokazuje, że w tym szaleństwie jest metoda. Jaka? Kiczowata, przewidywalna, chwilowo zabawna. I co najważniejsze – zamierzona.

Makabryczne obrazy, które pojawiają się na ekranie, przecież mają być niewiarygodne, prześmiewcze, niemalże groteskowe. Kowalski w ten sposób eksploruje zarówno granice eksperymentalności dzieła, jak i przestrzeń widza skłonną do zagłębienia się w konwencję tego typu horroru.

Wszystkie te okropności… Aż strach o nich myśleć. Krwiste flaki. Odejmowanie człowieczego mięsa… Larwy penetrujące wnętrzności. Psychotyczne dewiacje. Otępienie spowodowane czynieniem zła. Czerpanie przyjemności z mielenia ludzkiego ciała. Wszystko to znajdziemy na ekranie.

Zobaczcie! Nawet jeśli nie jesteście fanami tego typu kina. Jedno możemy wam zapewnić – w lesie – tak samo jak przed ekranem – nie zaśnie nikt. Dajmy szansę czemuś nowemu, nawet jeśli w pewien sposób powielonemu, zaczerpniętemu z Zachodu. Doceńmy to, że możemy cieszyć się czymś innym – odbiegającym od martyrologicznej narracji, czy komedii romantycznych. Kto by pomyślał, że w 2020 roku ukaże się polski slasher?

fot. Netflix

Zostaw komentarz

Udostępnij
Felieton,Hip Hop
Rok beztroskiej twórczości – Otsochodzi „2011” [Recenzja]

Otsochodzi zapowiadał swój najnowszy album twierdząc, że będzie on dla niego swoistym wehikułem czasu. "2011" miało przynieść nam kawałki tworzone z zajawki, których nie analizuje się pod kątem tego, czy wypalą i ile wyświetleń nabiją. W numerze "Wszystko co mam" artysta nawija: "nie wiem kiedy kłamać", ale zdaje mi się, że jakieś pojęcie o tym ma, bo nie zrobił tego nakreślając nam wizję albumu. Na tym krążku faktycznie wszystko jest bezpretensjonalne i dokładnie takie, jakie w chwili tworzenia miało być. Czy to dobrze? Czy ogólne brzmienie albumu na tym nie traci ? Właśnie nie, a nawet dodatkowo nas tym intryguje...

Felieton,Hip Hop,Wyróżnione
T-Paining. Jak auto-tune wpłynął na hip-hop?

W hip-hopie auto-tune zaczął być coraz częściej stosowany mniej więcej pod koniec lat dwutysięcznych, czyli w okresie Wielkiej Recesji. Biorąc pod uwagę to, że wtedy od kilku lat sprzedaż albumów rapowych malała, słusznie można było obawiać się kryzysu gatunku, spowodowanego również potencjalnym spadkiem poziomu muzyki.