
„Street credit” to hasło już pozornie zapomniane, ale kilka sytuacji w ostatnim czasie pokazało, że jednak nie można wozić się w kawałkach bez potwierdzenia sytuacji na ulicy. Max B swoje umiejętności potwierdził w studio i w więzieniu. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że większość dorosłego życia spędził za kratami. Urodzony w 1978 roku, do więzienia trafił w wieku 19-stu lat, przesiedział do 2005, a w 2009 trafił do celi ponownie – skazany na 75 lat – siedzi do dzisiaj. Na wolności spędził 23 lata. W więzieniu póki co 18.
Gdyby nie Max B nie byłoby French Montany. Gdyby nie Max B nie byłoby całego nurtu „wave’y”. Nurtu tak istotnego, że kiedy Kanye West nazwał kawałek „Waves”, Wiz Khalifa podniósł larum, że tylko Max B ma prawo do tego określenia. Sytuacja skończyła się tak, że Max nawinął przez słuchawkę w więzieniu, że wszystko jest spoko, a jego wypowiedź trafiła na płytę Kanyego „Life of Pablo”. W swojej twórczości do Maxa odnosili się najwięksi, od wspomnianego Kanye po A$AP Rocky’ego, Travisa Scotta i Jaya Z. No dobra – zapytacie – ale to przecież jakiś typ z więzienia.
Nawijanie przez słuchawkę, 19 mixtape’ów
Max B może i odsiedział już pełnoletni wyrok, ale dbał o to, by pamięć o jego stylówce nie przepadła. Dba o to do dzisiaj, a pomaga mu wspominany wcześniej French Montana – raper, z którym Max nagrywał mixtape’y „Coke Wave”. Jak wiadomo, French dorobił się niezłego katalogu featów, a jego książka telefoniczna też zawiera masę ciekawych numerów. Nie trzeba wspominać, że jeśli Max B wyszedłby z więzienia, to droga do każdego z tuzów amerykańskiej sceny stałaby przed nim otworem. Jednak wspominałem o tym, że raper został skazany na 75 lat, co nie jest specjalnie sprzyjającą sytuacją. Ano nie jest, ale Maxowi już jakiś czas temu skrócono odsiadkę do dwudziestu wiosen, a – jeśli wierzyć ostatnim rewelacjom – do dwunastu, co spowoduje, że Max wyjdzie na wolność już w 2021 roku.
Nowy Jork ma słabość do raperów, którzy naprawdę mają coś wspólnego z ciemną stroną życia. 50 Cent dostał dziewięć kulek, Jay Z handlował kokainą na dużą skalę, swoje za uszami mają też Remy Ma czy Casanova. To ksywy, z którymi żaden raper bez historii nie chce się mierzyć, bo nieważne, jak dobrze by nie rapował, oni coś przeszli, ludzie im wierzą. W przypadku Maxa B, jego niesłabnącej charyzmy i głodu nagrywek, pewnym jest, że zaraz po wyjściu z więzienia zbierze oddział producentów, tuzin gorących nazwisk na featy, i wypuści album lepiej obsadzony niż produkcje DJa Khaleda. Jego postać może też mocno przewietrzyć głowy młodym graczom i nieco zmienić układ sił – pokazać, że dalej historia i plecy na ulicy są mocniejszą walutą niż udziwnione brzmienie i teksty bez pokrycia. Razem z Maxem wróci chłodny, melodyjny Nowy Jork, wróci klimat The Diplomats i ten oryginalny swag.
fot. Instagram.com/maxb140