
Kabe wszedł do polskiej sceny z futryną, kiedy wypuścił Albinosa. Kolejne single potwierdzały jego talent, ale wydana później EPka pozostawiała niedosyt. Pierwszym długogrającym albumem miał więc coś do udowodnienia, a przy okazji chciał też umocnić nim swoją pozycję w rapgrze. Szczerze powiem, że po pierwszych singlach nie sądziłem, że to się uda, bo te numery ani nie zachwycały, ani nie zaskakiwały. Od wypuszczenia fantastycznego „Nad Ranem” zacząłem jednak wierzyć, że mogę się mylić. No i się myliłem, bo „Mowgli” to solidny i wcale nie nudny album, na którym Kabe klaruje swój styl, wciąż jednak nieco kombinując.
Wciąga ulica, wciągam dym
Kiedy Kabe wchodził do gry, jedną z jego najsilniejszych stron była autentyczność. Pomimo młodego wieku raper dobrze wiedział o czym nawija, a o ulicznym półświatku nie dowiedział się z Netflixa. Dawało to jego treści podkładkę, sprawiając, że była ona w zasadzie reportażem z życia ulicy, jak niegdyś Molesta. O brak innych tematów można było się przyczepić, ale niesłusznie, bo przecież mówimy o wciąż młodym chłopaku, który od małego pewnymi zachowaniami przesiąknął, więc o czym innym ma nawijać? To słychać też na tej płycie, choć już w nieco dojrzalszym i ciekawszym wydaniu.
Takie jest chociażby „Nad Ranem”, które przecież opowiada historię powinięcia przez specjalne służby, a jednak robi to w nietypowy i przy tym niezwykle klimatyczny sposób. Z kolei mocno hustlerskie nawyki słychać w opowiadającym o zarabianiu pieniędzy „Euro”, gdzie Kabe nawija: „Zarabiam po to, by mordo wydawać sos” lub w „Fefe”, w którym rapuje: „Tylko gdy robię hajs, działa dopamina”. W tych tekstach przewija się jeszcze mnóstwo ulicznych prawd, w większości bardzo prostych, ale dlatego, że one takie właśnie są. Dobrym przykładem jest refren z „Wczoraj”: „Nie wiem jak żyć w tym fałszywym świecie/Biorę, nie czekam, co mi los przyniesie”. Chodzi po prostu o to, że jak sam sobie nie wywalczysz, to nikt ci nie da. Niestety, nie każdy może przecież liczyć na auto od taty i mieszkanie od chrzestnego. Ulica, jej zasady i wszechobecne na niej używki są więc głównym, żeby nie powiedzieć jedynym tematem tej płyty. Kabe ubrał je jednak w różne brzmienia i odpowiednio dopasowane do nich określenia, przez co odbiór tych tekstów nie nudzi, co przecież nie było takie łatwe do osiągnięcia na przestrzeni aż 14 numerów.
Robimy hity, palimy topy
Jak napisałem we wstępie, obawiałem się, że ta płyta wypełniona będzie jedynie mocno ulicznymi kawałkami, niewychodzącymi z pewnego klimatu, a jednocześnie takimi, które do „Albinosa” nie mają podjazdu. Faktycznie „Nike Air Max” i „2.0” mogły zostać tak odebrane, ale przestaje się je tak słyszeć, gdy są już wkomponowane w cały album. „Mowgli” jest bowiem bardzo dobrze ułożonym krążkiem. Typowo uliczne numery idealnie przegryzają się z tymi delikatniejszymi typu „Nad Ranem”, „Fefe” czy „Wczoraj”. W innym, mniej surowym klimacie zrobiony jest też przecież tytułowy numer. Zresztą, Kabe zadbał nie tylko o to, by twarde, prawilnie brzmiące numery przekładać tymi, do których spokojnie można odpłynąć ze skrętem. Na płycie jest też „Euro”, w którym raper nawija na zupełnie trance’owym, zainspirowanym latami 90-tymi bicie. Zaskakujące, a w końcowym efekcie zupełnie dobre. Gdy pandemia odpuści, na pewno nie raz poleci w Prozaku 2.0.
Ziomki w Panamerach
Jakby ktoś nie wierzył w autentyczność Kabe, to same featuringi na tej płycie to potwierdzają. Byle jaki przebieraniec wykreowany przez wielką wytwórnię nie przekonałby do współpracy ze sobą Kasty, Hemp Gru i Płomienia 81, a wszystkie te legendy znajdują się na nowym krążku artysty. I choć ten pierwszy akurat nie zachwycił, to już HG poradziło sobie zupełnie dobrze i brzmiało przy tym zaskakująco świeżo. To jednak i tak nic przy Pezecie, którego zwrotka dopiero robi wrażenie. Paweł z Urysnowa w emocjonalnym „Wczoraj” momentami wręcz śpiewa, przez co jeszcze bardziej oddaje klimat utworu. Godna pochwały, ale to w przypadku tego zawodnika nic nowego, jest też zwrotka Kaza, który nią może przekonać do siebie nawet tych, którzy jakoś nigdy nie czaili jego fenomenu. Najsłabiej wypadli, oczywiście moim skromnym zdaniem, Kizo z Majorem, których zwrotki niczym nie zaskoczyły, a były wręcz niezwykle generyczne, biorąc pod uwagę ich twórczość.
fot. kadr z klipu Kabe – FEFE (prod. Opiat), YouTube.com/QueQuality