
Prawnik, samorządowiec, polityk. Przeszło 20 lat prezydent Gdańska. Człowiek. Wielki i zupełnie zwykły zarazem. Kontrowersyjny. Zakochany w Gdańsku (z wzajemnością). Wierny mu miłością wierną.
„Jeździł do pracy tramwajem”, „chodził pieszo”, „zawsze wszystkim mówił dzień dobry” – wspominają go ludzie. I chociaż taki kanon zwykłych ludzkich odruchów nikogo nie powinien dziwić, w Polsce niestety (zwłaszcza w sferze publicznej) należy do wyjątków.
Polityką zajął się z przypadku. W 1990 roku jego kandydaturę zgłosiły dwie sąsiadki rodziców, w zasadzie poza nim. „To one powiedziały: – Ty, Paweł, nie możesz stać z boku” – pisał w swojej książce „Gdańsk jako wyzwanie”. Wygrał. Rozpoczął ścieżkę, którą potem politolodzy określą jako jedną z najbardziej błyskotliwych politycznych dróg ostatnich lat. W międzyczasie został najmłodszym w Polsce (24 lata) prorektorem do spraw studenckich.
Po pierwszej, zgarnął kolejne kadencje: w 1994, 1998, 2002, 2006, 2010 i 2014 roku. Niedawno został prezydentem Gdańska po raz szósty. Tej kadencji jednak nigdy nie dokończy.
W tej nie było łatwo. Ostatecznie wygrał, bo w centrum jego kampanii liczyły się nie słupki i obietnice, a ludzie. To ich, mieszkańców Gdańska, bezpośrednio przekonywał do swoich idei. To z nimi się spierał, to ich wysłuchiwał. Działał analogowo, stojąc na ulicy. Jak staroświecko i jak skutecznie zarazem. „Będę wszystko robił z moimi współpracownikami, aby przez te pięć lat pokazać wam, że jestem prezydentem wszystkich, bez wyjątku, gdańszczan. Gdańsk dzisiaj po raz drugi opowiedział się za Gdańskiem wolności, równości, solidarności – mówił tuż po ogłoszeniu wyników drugiej tury październikowych wyborów.
To właśnie te hasła – można powiedzieć – wariacje na temat motta francuskiej rewolucji, Adamowicz wziął sobie na swoje sztandary. Stosował je w praktyce. Walczył z przejawami mowy nienawiści. Czasami zupełnie po ludzku puszczały mu nerwy, tak jak jesienią 2017 roku, gdy w obronie Adama Michnika popchnął i nazwał „faszystą” członka Młodzieży Wszechpolskiej (sąd pierwszej instancji ukarał go za to grzywną 2,5 tys. złotych).
Był jednak otwarty na ludzi. Wszystkich. Gdy przez Polskę przetaczała się dyskusja o zamknięciu granic w obawie przed napływem migrantów, deklarował, że Gdańsk chętnie ich przyjmie. Przez wiele lat, zanim jeszcze na dobre rozgorzał temat uchodźców, Gdańsk otwarty był na polskie rodziny z Kazachstanu. Wymyślił to właśnie Paweł Adamowicz.
Sam też miał rys migranta. Pochodził z rodziny przesiedlonej na Pomorze z Kresów. Pisał w swojej książce: „W tych opowieściach [rodziców – red.] moja wyobraźnia wędrowała po uliczkach Trok, pośród domostw Karaimów, spotykała babkę Pelagię, prawosławną babkę (…), a później jej sąsiadów: Tatarów, Żydów, Rosjan i Białorusinów”. Jak mówił: „To dom, to wychowanie uodporniło mnie na groźne choroby – nacjonalizmy i inne „izmy”.
Nie tylko deklarował – działał. Gdy w 2013 roku spalił się gdański meczet, Adamowicz spotkał się z Hanim Hraishem, imamem gminy muzułmańskiej, i apelował o pomoc materialną na odbudowę.
Był wymagający. Narzucał duże tempo pracy, ciągle podnosił poprzeczkę. Najwięcej wymagał od siebie. Nie uznawał niemożliwego. Jeśli o czymś marzył, trzeba było to spełnić. Tak powstało Europejskie Centrum Solidarności (które razem z Muzeum II Wojny Światowej miało być zalążkiem „dzielnicy muzeów” – planu, którego Adamowicz nie zdążył ucieleśnić). Z tą samą zawziętością walczył o halę gdańsko-sopocką, o tunel pod Martwą Wisłą, czy o rozwój Gdańska-Południe. Chciał, by powstała nowa siedziba Opery Bałtyckiej i Gdańska Kolekcja Sztuki. Powołał Nowe muzeum Sztuki – NOMUS, któremu wyznaczył tymczasową siedzibę.
– Kiedy idę ulicami Gdańska i widzę uśmiechniętych ludzi, tłumy turystów – nie tylko w sezonie letnim, kiedy czytam rankingi popularności Gdańska, ale też i czytam, że – według badań jednej z gazet ogólnopolskich – 92 procent gdańszczan ocenia życie w Gdańsku jako bardzo dobre i nie chcieliby się stąd wyprowadzić (…) to jest to największa satysfakcja. I warto dla Gdańska wszystko zrobić – mówił w wywiadzie dla PAP podczas ostatniej kampanii wyborczej.
Nigdy nie składał broni. Dzięki temu wyszarpał dla miasta stadion, a na konto swoich osobistych sukcesów wpisał, że Gdańsk został jednym z miast-gospodarzy Euro 2012. Za to osiągnięcie został zresztą uhonorowany nagrodą Człowieka Roku Dziennika Bałtyckiego. Kochał sport i jego idee. – Sport łączy ludzi. Tworzy wspólnotę. Towarzyszy mu dobra energia, dobra wymiana myśli – mówił jeszcze kilka dni temu na antenie Radia Gdańsk.
„Bardzo ciężkie jest do zaakceptowania odejście Prezydenta Pawła Adamowicza! W takich okolicznościach 🙁 miałem szanse z nim współpracować przy organizacji campow dla dzieci. Pracowity i ambitny człowiek z niesamowita charyzma. (pisownia oryginalna – red.) – napisał na wieść o śmierci prezydenta miasta Marcin Gortat na swoim Instagramie.
Prezydenta Gdańska licznie żegnali też inni artyści, celebryci, sportowcy i dziennikarze.
Cenił i wspierał kulturę. „Tyle w nas Gdańska ile nas w nim. Chciałbym, aby mówiąc: jestem gdańszczaninem (…) każdy z nas mógł odczuwać ten szczególny rodzaj dumy, płynący z przynależności do dziedzictwa kulturowego tego wyjątkowego miasta” – pisał we wstępie swojej książki (cytując swoje własne przemówienie z 2002 roku). Aby je rozwijać, sięgał po wszystkie dostępne środki. Gdańsk – w skali kraju – dostawał rekordowe dotacje z UE.
Cenił instytucje kultury i środowiska twórcze. Współpracował m.in. z gdańskim Teatrem Wybrzeże. To również dzięki tej dobrej harmonii na linii polityka lokalna – sztuka, gdańskie instytucje zyskały estymę znacznie wykraczającą poza mury miasta. Czasem nawet poza granice Polski. – Kultura stałą się priorytetem w myśleniu o rozwoju miasta. (…) Kultura nie jest czymś „obok nas”, nie jest pochodną rozwoju gospodarczego. Nie będzie bowiem społeczeństwa obywatelskiego, nie będzie też wzrostu gospodarczego bez oparcia o wartości, a te może nam dać tylko kultura. W moim osobistym patrzeniu na warunki rozwoju kultury pierwsze miejsce przypisuję temu, co nazywamy wolnością tworzenia: nieskrępowanej ekspresji, nieliczeniu się z obwiązującymi modami, prawu do potknięcia. To twórcze indywidualności (…) zdecydują o tym, jaka będzie gdańska kultura. Jacy my wszyscy będziemy!” – pisał znowu we wrześniu 2018 roku.
Wielu planów z tym związanych nie zdążył zrealizować.
Doceniał młodych artystów (Nagroda Miasta Gdańsk dla Młodych Twórców Kultury) i tych już uznanych (Splendor Gedanesis), był na bieżąco z działaniami miejskich placówek kultury. Walczył, by to Gdańsk – nie Wrocław – wygrał w wyścigu o miano europejskiej stolicy kultury. W tym starciu przegrał, ale zespół, który powołał na czas konkursowej rywalizacji, zaangażował na stałe, tworząc Instytut Kultury Miejskiej. Powołał też do życia Radę Kultury.
– Gdańsk chce być miastem solidarności. Za to wszystko wam serdecznie dziękuję. To jest najcudowniejsze miasto na świecie. Dziękuję Wam! – mówił w niedzielę wieczorem ze sceny, tuż przed wielkim finałem WOŚP i światełkiem do nieba . Nikt nie spodziewał się wówczas, że będą to jego ostatnie słowa.
Panie Prezydencie, mamy nadzieję, że też jesteś w niebie, tym, w które wierzyłeś. Że jest ono takie, jak je sobie wyobrażałeś. I że gdziekolwiek to jest, masz stamtąd dobry widok na swój ukochany Gdańsk.
Fot. Paweł Adamowicz/Instagram