
Tworzył hity dla Taco, Quebo, Young Igi i Kękę. Wywiad z Sergiuszem
Mieszka we Wrocławiu, w zwykłym mieszkaniu ze współlokatorami. Jeździ komunikacją, bo jak się śmieje – nie stać go jeszcze na BMW. Kocha muzykę i to właśnie jej podporządkował wszystko. Wymyślił sobie, że będzie liczącym się producentem w hip-hopie, a że jest uparty, konsekwentnie realizuje swój plan krok po kroku – zawsze w fajnych butach.
Wiesz, że jesteś wymieniany wśród najbardziej obiecujących producentów?
To na pewno cieszy, aczkolwiek chyba nie do końca można przykładać do tego wagę. Nie liczy się to, co myślą redaktorzy itp., tylko w przypadku naszej pracy – co pokazują liczby i to z iloma raperami jesteśmy w stanie współpracować.
Inaczej branża patrzy na branżę, a inaczej patrzą na nią ludzie spoza?
Dokładnie. Dla mnie nie jest istotne czy będę miał 10 tysięcy followersów na Instagramie czy na fanpage’u na fejsie. Ja się po prostu mam znać z raperami. Oni się mają do mnie odzywać i oni mają chcieć ode mnie brać bity.
Trochę ich ostatnio zaliczyłeś: KęKę, Paluch, Taco, Quebo. Jak spojrzeć właśnie poprzez liczby, to są idealnie ci, którzy mają ich najwięcej.
To też jest ciekawe, że w 2018 roku moje kawałki zrobiły na youtube 90 mln wyświetleń, co stanowi chyba 4. miejsce wśród producentów w Polsce. A mimo wszystko, jak się popatrzy na komentarze w necie, to ja takich „psycho”, którzy się zachwycają: „ale bit” nie mam.
Może za mało jesteś w internecie.
Socjale są u mnie takie w treści ubogie na pewno. Nie czuję mediów społecznościowych, żeby napisać co dugi dzień „co tam mordeczki”, łapać rozpoznawalność. To nie jest mój lot. Gadaliśmy o tym trochę z Julasem, producentem Palucha, że nam to nie jest potrzebne, my mamy po prostu robić muzykę.
Wystarczy, że jesteś dobry i to się obroni?
Są producenci, którzy to robią i ten ich zasięg jest szeroki. Mają na przykład mniej utworów wyprodukowanych niż ja, a są rozpoznawalni bardziej. Potrafią się lepiej sprzedać. Ja tego nie umiem. Boję się, że to będzie bardzo długo trwało, jeśli nie będę robić ruchów i się promować. Ale też nie uważam, że mam iść na koncert i robić sobie zdjęcie na insta z raperem, bo wtedy jestem traktowany jak fan, a nie ktoś, z kim raper ma pracować. Bo przecież jeśli robimy coś razem, to ludzie wiedzą, że go znam. Fajnie, kiedy raper mnie np. oznacza w postach, to spoko promocja. Producent nie ma powodu do jakiegoś bólu dupy, że jest niedoceniany, żeby musiał prowadzić codzienną intensywną promocję. Ja przynajmniej tak nie mam. I uważam też, że my, producenci, niekoniecznie musimy być na świeczniku. My robimy tą robotę z tyłu. Miejmy za to zapłacone jak trzeba, i ok.
A macie?
Jest tak, że jest jakiś 18-latek, który robi dobre bity, może zaniżyć stawkę, bo za wszystko płacą mu rodzice, bo przecież raper weźmie od niego bit i on się jara. I później jak ty zawołasz stawkę, usłyszysz: „słuchaj, ale tamten zrobił to za 500 zł”. To nie jest wina raperów, tylko producentów, że zaniżają stawki. Wiadomo że jak możesz kupić taniej, to to robisz. I dla rapera bit jest warty tyle i tyle. Niestety, producenci w Polsce nie są w najlepszej sytuacji, chociaż na szczęście to się zmienia, głównie dlatego, że ludzie robiący muzykę, znają swoją wartość i wiedzą, że tu są pieniądze. I też raperzy mają coraz więcej świadomości, że to jet ważne, potrafią sami zaproponować wyższe stawki. Są raperzy, którzy płacą ZAIKSy, i to jest super. Ale ktoś kiedyś skopał rynek.
Odpowiada ci ten drugi plan? Dużo osób go nie chce.
Jak najbardziej. Zupełnie nie chciałbym czegoś takiego, że wychodzę na ulicę i słyszę: „cześć Sergiusz”. W ogóle to nie jestem ja. Wiadomo, że marzy mi się jakiś swój producencki projekt, fajnie byłoby promować coś swoim nazwiskiem, ale niekoniecznie chciałbym żeby za tym szły konsekwencje typu popularność i rozpoznawalność.
To z reguły się łączy.
To też prawda. Ale np. taki SoDrumatic, który robił jakieś projekty autorskie, nie ma takiej rozpoznawalności – mam tu na myśli ludzi na ulicy – jak na przykład w tym momencie Kubi Producent czy Deemz.
A to nie jest też trochę tak, że zmieniły się czasy? Zmienił się polski hip-hop. Raperzy są inni. Jak się spojrzy na Taco czy Quebo, to to też w pewnym sensie (nie chcę tu nikogo urazić) są produkty. To już nie sama muzyka, tylko cała otoczka wokół.
Jasne. Tylko to znowu jest zależne od raperów. Bo jeżeli weźmiemy Quebo czy Taco, ich popularność mediowa, to że widzimy ich na Pudelku, wynika w tym momencie z tego, z kim się spotykają prywatnie. A jak weźmiemy Palucha czy KęKę, którzy kręcą podobne liczby, jak nie lepsze – tam tego nie ma. Ja w żaden sposób też nie krytykuję tych producentów, którzy chcą popularności, którym to odpowiada, którzy chcą się tak promować. Ja po prostu chcę robić muzykę i chcę, żeby ona kręciła dobre liczby.
Ale wchodząc we współpracę z Taco czy Quebo musisz liczyć się z tym, że też wchodzisz w ten mainstream.
Jestem w tym obecny i mega mnie jarają komentarze typu: „Sergiusz, ale super bit”. Ale nie jest to najważniejsze.
Czytałam gdzieś, że Taco i Quebo to produkt stworzony marketingowo.
Chyba niekoniecznie. Oni się znali i uzupełniali. Jak robiliśmy muzykę na płytę, powstało dużo więcej utworów niż użyliśmy. I było w tym czuć wielką zajawkę. Chyba też w książeczce napisali, że wiedzieli, że to im pyknie i że zarobią dużo pieniędzy, ale to nie był cel.
A co z kawałkami, które nie weszły? Jest jakaś magiczna szuflada?
Tak, ale myśle, że nigdy nie zobaczą światłą dziennego.
Dlaczego?
Nie wiem, to akurat kwestia raperów. Jak się robi album, trzeba się z tym liczyć, że mogą się na nim pojawić jakieś tam odrzuty. I to nie my, producenci, decydujemy co wchodzi, a co nie.
A według ciebie weszły najlepsze kawałki?
Uważam, że jeden miałem jeszcze solidny, taki zrobiony, który mógłby wejść. Ale tam było kilka perturbacji. W moim mniemaniu on mógłby coś na tej płycie zastąpić, ale to nie moja decyzja.
Boli serduszko?
Nie, bo ostatecznie efekt końcowy jest fajny. Ten „Ekodiesel” dobrze nam pyknął.
No, nawet bardzo. Jest nominacja do Fryderyków.
Pisał do mnie 2K ostatnio: „Ej, mamy nominację, to takie polskie Grammy!”. Oczywiście mówił to z pewną ironią.
Nie jarasz się?
Cieszę, ale nie mam na to ciśnienia. Fajnie, gdyby to wygrało, ale wiadomo, że bardziej cieszyłbym się z takiej nominacji, gdybym zrobił całą płytę z raperem, i gdyby było: artysta: ksywa/produkcja: Sergiusz. A tak, to bez wczuty w ogóle w to jestem.
Produkcja: Sergiusz. Marzy ci się własna płyta?
Nie mam takich planów na razie. To znaczy, bardzo bym chciał, ale to jeszcze nie jest ten moment. Producent musi mieć markę. Zresztą, patrząc na historię producenckich krążków, nie wiem czy to jest w ogóle dobry pomysł. Niewielu producentów ma taki komfort, żeby zrobić płytę. Takie grupy jak Young Veteran$, Deemz, czy Kubi Producent, może teraz Michał Graczyk, mogą się w takie coś pobawić, bo pykło im to dodatkowo medialnie.
Czekasz aż ktoś Cię złowi?
Po prostu robię muzykę i ją wysyłam.
Czyli to trochę taki casting: czy wygrasz, czy nie wygrasz.
Jest zdrowa konkurencja. Wysyłasz te paczki bitów i ty uważasz, że one są świetne, a raper może ich nie wziąć, albo może wziąć tylko jeden, ostatecznie on może odpaść, może cię nie być na tej płycie, lekka niepewność jest. Gdyby jakiś topowy raper, z którym znam się też prywatnie – bo to chyba o to chodzi, żeby przy takim czymś musi być relacja – zaproponował mi projekt, byłoby najlepiej.
A na ile taka współpraca jest kompromisem?
Producent daje produkt. I co z tym zrobi raper, to zależy tylko od niego. Inaczej jest, kiedy ktoś robi płytę z raperem w studiu. Wtedy to jest bardziej proces twórczy, jest inna decyzyjność. A kiedy my dajemy bity, to dajemy bity. I od nas zależy ewentualnie to, jak zrobimy aranż. Ale nikt nie wchodzi raperowi w to, że ten wers jest bez sensu, czy tamto można zrobić inaczej. Raperzy wiedzą, są kumaci muzycznie. Ten główny szlif zależy od nich, a my jesteśmy takim trochę bardziej trybikiem, i ok.
Ale jesteś też twórcą. Zdarzyło ci się, że dostałeś gotowy kawałek i myślałeś: „co to w ogóle jest?!”
Miałem nawet tak z kawałkiem, który okazał się nawet dosyć… przebojem. Na początku jak go słuchałem, myślałem: „kurcze, i ten bit mi się w sumie nie podoba, wysłałem w paczce lepsze, i ten kawałek jest taki dziwny”. Potem słuchałem całej płyty i myślałem: „ten kawałek jest chyba jednym z gorszych na płycie”. A później z kolejnym osłuchaniem myślałem znowu: „kurcze, nie jest źle i ludziom się chyba podoba, bo ma dużo wyświetleń”.
Im więcej wyświetleń, tym bardziej wpadał Ci w ucho?
Też tak się dzieje, to prawda. Rozmawiałem o tym z innymi producentami. Często jest też tak, że kiedy wysyłasz raperowi paczkę, to dajesz mu pięć zajebistych bitów, które są dla ciebie „super wow” i na pewno coś z nich weźmie. I żeby wysłać więcej, to jeszcze wrzucisz te, które są dla ciebie słabsze, mniej się od nich przyłożyłeś, mniej cię kosztowały pracy. I na końcu raper pisze, że właśnie ten jeden, który był odrzutem jest taki zajebisty, już ma na niego pomysł.Także raperzy też inaczej do tego podchodzą, bo pewnie szukają w tych bitach jakiejś przestrzeni na swój wokal, na siebie. Ja, tworząc bit, patrzę na niego inaczej niż raper. I często jest tak, że najlepsze dla mnie produkcyjnie rzeczy leżą na komputerze i nikt ich nie wziął.
Skąd bierzesz bity? Gdzie ci się tworzą?
Za mną akurat stoi wykształcenie muzyczne. Mam skończoną szkołę pierwszego stopnia w klasie saksofonu. W tym momencie jestem w klasie dyplomowej we wrocławskiej szkole jazzu i muzyki rozrywkowej drugiego stopnia, dalej na saksofonie. Dobrze gram też na klawiszach, więc mam jakąś łatwość tworzenia melodii. Znowu mniej potrafię zrobić dobry wajb. Dlatego często się przecinam producencko z 2K. Robimy kolaboracje, bo ja potrafię wysłać mu takie melodie, których by nie był w stanie stworzyć, a znowu jak on mi wyśle jak ugryzł bębny, to „wow”.
Jazz daje Ci luz?
Kiedyś miałem taką rozkminę, że żeby robić bity, trzeba mieć wenę, trzeba mieć jakiś pomysł w głowie. Ale jak już zacząłem robić produkcje do raperów, to weszła mi taka mechaniczność, że staram się codziennie siadać i coś robić. Czy to jest dobre, czy to jest gorsze, nie ma znaczenia.
Dyscyplina?
I codzienna praca. I myśle, że ci raperzy, którzy są na topie, też muszą tak do tego podchodzić: pisać, pisać i ćwiczyć. Odpalam program, dłubię i to robię. Szkoła muzyczna ułatwia pewne rzeczy. Dzięki temu mogę unikać sampli i częstych bezpodstawnych oskarżeń, które padają w stronę producentów, bo po prostu sam umiem tworzyć melodie. Ale też trudniej jest wyjść poza pewne ramy.
To, że znasz muzykę, daje ci przewagę?
Nie potrzebuję stroika, żeby rozpoznać tonację, nie muszę szukać po klawiaturze, jakich akordów użyć. Workflow jest szybszy i to jest spoko. Jeszcze mam do poprawy warsztat techniczny. Znam dużo samouków, którzy robią kozackie bity. Pewnie im to zajmuje więcej czasu. Nie kupuję tego, że jakiś producent robi milionowe wyświetlenia, jest uważany za duży talent, a jego bity są oparte tylko na MIDI i gotowych samplach, które są poddawane minimalnej edycji. W Polsce niestety słuchacze są bardzo niesprawiedliwi i niektóre oskarżenia, które padają w stronę producentów są kompletnie bezpodstawne, ale spora z nich jest bardzo zasadna. A jeśli ludzie raz cię przyłapią, będą we wszystkim, co zrobisz, doszukiwać się inspiracji gdzie indziej. I tak jak jesteś wysoko, tak możesz spaść nagle na dół. Najlepszym sposobem jest robić wszystko samodzielnie. I masz spokój.
A wziął ktoś coś twojego bez twojej wiedzy?
Był „Parkometr” Bedoes i Drużyna 2115. Wchodzę, patrzę, jest tam podpisany jakiś producent. Słucham i rozpoznaję w tym swój bit. Okazało się, że gość wykorzystał moje loopy. I to by było spoko, gdyby je kupił. Ale on to po prostu nielegalnie pobrał. Napisałem do managementu SB Maffiji, dogadaliśmy się. Teraz jest produkcja: Sergiusz. Ale śmieszne to było. Gość miał nadzieję, że nikt się nie dowie, a tu Sergiusz wyczaił. Trochę żałosne. Ale z drugiej strony – życie.
Skąd pomysł na robienie bitów?
Już jako młody chłopak ciągle mówiłem, że będę znanym producentem. A że jestem uparty, to jak coś sobie założę, to musi się to zrealizować. Zajawkę na rap przekazał mi brat. Kasety Eminema, O.S.T.R – stwierdziłem: „ja pierdzielę, to jest fajne!”. Pamiętam, że jeszcze w gimnazjum podłączyłem keyboard do komputera, żeby mieć większą ilość dźwięków. Zacząłem to nagrywać, coraz więcej pojawiało się w tym rapu i tak sobie powoli zacząłem coś dłubać. W liceum bawiłem się już tym na poważnie, chociaż jeszcze – mimo że o tym marzyłem – nie sądziłem, że to może wypalić. I gdzieś na pierwszym roku studiów stwierdziłem, że moje bity są na tyle dobre, że mogę iść z nimi do raperów. Wcześniej tworzyłem banki sampli. Ludzie zaczęli je kupować. Pomyślałem, że te moje rzeczy muszą być chyba w takim razie spoko. Wysłałem pierwszą paczkę mojemu koledze, I’ Screamowi, który w tamtym czasie był w Ganji Mafii u Kaliego i pokazał mu te moje bity. Kali wziął je na swoją płytę „Krime Story”. Od niego się zaczęło. A później już złapałem wiatr w żagle.
Następny był KęKę i album „Trzecie rzeczy”. I to był ten rok, kiedy ci zagrało.
Tak, pierwsze – „Arrivederci”, później był Sitek. Ale znowu pamiętam, że zrobiłem numery na te trzy albumy i zacząłem wysyłać bity do raperów i było ciężko. To był pierwszy taki moment zniechęcenia, że coś mi pykło i miałem w głowie, ze trzeba to utrzymać.
A tu zastój.
I wysyłam bity, a ktoś mi pisze, że spoko, ale może niekoniecznie. Od czasu „Im więcej” Sitka przez pół roku nie mogłem upchnąć żadnego bitu, a pracowałem coraz więcej. Ale później poszło i teraz jestem już w takim momencie, gdzie rozpoznawalność wśród raperów pozwala mi na pracę.
Teraz wystarczy samo Sergiusz?
Na pewno jest mi łatwiej, niż gdybym nawet robił takie bity, jak teraz, ale dopiero zaczynał. Bo myśle, że raperzy dostają milion takich rzeczy.
A miałeś już prośbę: „ej, a może zrobisz coś dla mnie”?
Tak, to jest regularne, głównie na socjalach. I wtedy albo wysyłam, albo piszę, że akurat wysłałem paczkę innym raperom. Też czasem jest tak, że pisze dwóch trzech raperów jednocześnie, a ja nie daję tych samych bitów, bo już dwukrotnie miałem taką sytuację, że ktoś chciał to samo. Albo ktoś już coś nagrał i nie dał znać, a znowu odezwał się ktoś inny, że chce ten bit. I były kombinacje alpejskie, nie z mojej winy do końca, ale już teraz się nauczyłem, że daję raperowi powiedzmy miesiąc i po tym czasie piszę czy sobie wybiera czy nie, i ślę dalej.
A minął ci ten lęk, że telefon może milczeć?
Presja jest cały czas, bo widać konkurencję, ktoś się pojawia nowy i żeby się utrzymać, trzeba po prostu pracować. Nie wszystko jest zależne od nas, producentów. Ty możesz robić bity, które są dobre, ale w danym momencie może przejść ci płyta koło nosa i ktoś może się na niej wybić, a ty pójdziesz do tyłu. Cały czas trzeba być na bieżąco, wiedzieć jaki raper robi album, do kogo podbijać, żeby te szanse łapać, bo to jest łapanie szans. Uważam, że miałem szczęście, podparte też cierpliwością i wiarą w swoje umiejętności, bo w sumie wcześniej nie robiłem w żadnym podziemiu. To wszystko była od razu głęboka woda i pierwszy kawałek, który był nagrany na moim bicie, okazał się takim sukcesem, a płyta, na której to było nagrane, była platyną.
I też wszystkie moje kawałki – czy były dwa na płycie, czy jeden – to były kawałki singlowe. Kali – singiel, „Arrivederci” na płycie KęKę – singiel, było „Im więcej” na płycie Sitka, gdzie był jeszcze Paluch i Białas – singiel. I później zrobiłem w sumie przypadkiem, bo bit długo leżał, „Pablo” z Paluchem – też okazało się, że jest singlem. I to pozwoliło mi łapać jakiś tam rozmach wśród raperów. To było zresztą spora niespodzianka. Gdy po kilku miesiącach odezwałem się do Quebo i on odpisał mi, że właśnie nagrywa na tym moim bicie, zdziwiłem się, że go jeszcze bierze pod uwagę.
Może masz czucie do singli?
Te kawałki nie były nie wiadomo jak odbierane. Robiły wyświetlenia dobre, ale to nie były jakieś najlepiej hulające kawałki z płyty. Ale tak jak mówiłem – nie do końca mamy na to wpływ, to raper wybiera. Ale uczycie jest świetne. To chyba najlepsze dla producenta, co może być – hula ksywa.
Co innego wybiera raper, co innego producent, jeszcze inaczej decyduje publiczność. Trochę tak było z „Somą 0,5”. Jest świetnie przyjęta na rynku, ludzie za nią szaleją – potrójna platyna w tej chwili – a krytycy oceniają ją różnie.
Odbiór jest najważniejszy. Jeżeli to się ludziom podoba, to znaczy że to musi być dobre. Trafia w czyjeś gusta. Jeżeli jakiś tam krytyk twierdzi, że to produkt – ok, dla niego może być. Ale to się sprzedaje. Liczby nie kłamią.
Rynek bardo się zmienił.
Dla rapu jest teraz najlepszy czas, jaki on kiedykolwiek miał w Polsce. Ludzie chcą muzyki o czymś. Utożsamiają się z tym, to jest kultura. Nie ma bardziej słuchanego gatunku. To sprawia, że my możemy sobie wieszać te platyny na ścianach i patrzeć, jak jest super, bo nasza muzyka się sprzedaje i bije wszystkie popularne papki, który dostajemy w mediach. Nikt tam się nie zastanawia kto jest autorem, kto jest producentem, jak coś tam leci na Esce – ludzie nie są w to wczuci. A w hip-hopie są. Kupują płyty, bo szanują, bo się utożsamiają z tym.
Kupują prawdę?
W hip-hopie jest to fajne, że ma w sobie tę taką uliczność i jest w opozycji do tego, co nam dają media. Jestem pewny, ze gdyby raperzy weszli do tego mainstreamu, to ich kariera – wiadomo, zarobiliby dużo pieniędzy- szybko by się skończyła. To chyba też niedobrze wychodzi, bo dany raper traci na wiarygodności, traci swój największy atut. U Peji to przeszło od totalnej opozycji do wszystkiego, nagle do tego, że jest agent gwiazd w TVNie. I komu to wyszło na dobre?
Ale Peja też sobie nie do końca z tym poradził. Popek wyszedł lepiej. Ale też wszedł bardziej cynicznie.
Ale też on był zupełnie inną postacią na scenie rapowej. Mieliśmy tu bardziej do czynienia ze zjawiskiem. Wydaje mi się, że żeby odnieść sukces w muzyce, trzeba mieć gdzieś w sobie tą niechęć do brylowania, bo jak jest ciebie dużo, to później ludzie się przyzwyczajają, że wszystko im się należy od ciebie za darmo. Zagrasz koncert na dożynkach dla 40 tys. ludzi, czy nawet dla miasta, to czemu mają potem iść na twój biletowany koncert?
A co ty robisz teraz?
Rok temu skończyłem studia – zarządzanie na uniwersytecie ekonomicznym.

Czekaj, próbuję to połączyć: najpierw jest jazz i saksofon, potem ekonomia/zarządzanie, potem hip-hop…
Właśnie to mi zajmowało za dużo czasu, bo już wtedy zacząłem się zajmować muzyką. Stwierdziłem, że ok, zrobię studia, bo obiecałem mamie. Jakoś przez ten licencjat przebrnąłem. Teraz mam tylko klasę dyplomową i robie muzykę w domu. I to jest spoko i daje mi luz. W sumie teraz kiedy widzę, że nagle mam na wszystko czas, żałuję, że te trzy lata poświęciłem na studia, ale może tak miało być. Jeszcze nie wiem, może po tym roku stwierdzę, że chcę iść na akademię muzyczną i wydział jazzu? Aczkolwiek trochę przeraża mnie, że miałbym na to poświęcić kolejne 3 lata. Mam teraz 24 lata i co? Skończę studia, 27 lat i co?
Ale też masz spokój, bo już masz doświadczenie.
Ale też robię wszystko małymi krokami, ja sobie tak powoli to buduję, tak naprawdę – wszystko poświęcając muzyce. I coraz więcej pracując. To nie przychodzi samo.
Masz dobry okres za sobą.
2019 też się zapowiada całkiem fajnie. W tym momencie mamy luty, a ja już mam w drodze więcej kawałków niż wypuściłem w całym ubiegłym roku.
Zdradzisz szczegóły?
Można się spodziewać współpracy z tymi samymi artystami, z którymi już miałem okazję pracować, ale również pojawi się kilka nowych kolaboracji. Szczególne nadzieje pokładam w jednej z nich, ale póki co, za wcześnie jest jeszcze o tym mówić.
Czyli to też będzie dobry rok?
Mam nadzieję. Jeżeli wejdzie coś jeszcze na singiel, to już w ogóle.
Mnóstwo osób na twoim miejscu weszłoby i powiedziało „mam sukces, jest super”. A ty jesteś w tym taki bardzo ostrożny. Nie uderza ci żadna sodówka?
Nie jeżdżę BMW, mieszkam normalnie ze współlokatorami i mi tak jest dobrze. I cieszę się właśnie, że wszystko, co się dzieje, dzieje się bardzo powoli, żeby tej sodówki uniknąć. Bo przypuszczam, że jeżeli coś się dzieje nagle, to może odbić. A jak wszystko toczy stopniowo, zostajesz takim człowiekiem, jakim byłeś. Ja nie mogę powiedzieć, że mam wielki sukces. Mam w tym momencie w życiu dobrze i jestem szczęśliwy, bo mam super dziewczynę, robię to, co lubię. Moi znajomi muszą chodzić na 8 godzin do pracy, gdzie ja to, co oni zarobią w miesiąc, mogę zarobić w dwie godziny. To jest komfort, ale znowu trzeba być ostrożnym i czuć presję. Ludziom się wydaje, że ty robisz bity i spoko. A ja jestem osobą, która nie jest niczego pewna.
Bo to się może skończyć. Masz plan B?
Saksofon. Zostanę w muzyce. W zanadrzu mam też przecież jeszcze sample. Ale też staram się nie myśleć, że to się skończy. Całą swoją energię koncentruję na tym, żeby się udało i wierzę, że tak będzie.
A musiałeś się już posiłkować dodatkową pracą?
W liceum i na początku studiów miałem taki epizod – grałem przez krótki okres na imprezach okolicznościowych: wesela, te sprawy. Nie chciałbym dziś do tego wracać, ale też nie żałuję. To była na pewno jakaś szkoła życia.
A co kupiłeś za pierwsze zarobione pieniądze?
Chyba nic szczególnego. Być może jakieś buty, bo mam trochę na tym punkcie hopla. Ale to też nie były takie pieniądze, żeby można było szaleć. Prawdopodobnie to były buty… chociaż… czekaj! Pierwsze zarobione pieniądze, to był Kali – poszedłem do ortodontki i założyłem sobie aparat.
Czyli inwestycja. Cały czas rozsądny.
Poza tym ja te pieniądze staram się odkładać, bo kiedyś mogą się skończyć. A to też nie są takie pieniądze, że robisz jeden kawałek i możesz na tym żyć przez pół roku. Dlatego też robię sample. Myślę, że gdybym z tego zrezygnował, mój standard życia z rapu byłby dość niski. Raperzy mają trochę inaczej chociaż tu też jest tak, że są ci, którzy mają łeb na karku i wiedzą, że ten pieniądz jest na jakiś czas i trzeba się ogarnąć i nim obracać, a są tacy, którzy prowadzą hulaszcze życie i za chwilę się okaże, że nic nie mają i muszą iść do normalnej roboty, bo kupowali 8 par butów Yeezy w miesiącu.
Strasznie brzmisz poważnie.
My zaczynamy zawodową pracę wcześniej. Jak debiutowałem, miałem 21 lat. Teraz już się czuję stary. Patrzę, że jak ktoś robi bity i ma 18 czy 19 lat i ma już coś dużego na koncie. Ja już wiem co chcę robić w życiu, ale też nie wiadomo jak to długo będzie trwało. Mam nadzieję, że uda mi się przeskoczyć w pewnym momencie to, żeby nie być tylko producentem bitów, że uda mi się być ważniejszą postacią w rapie. Bo wydaje mi się, że jak będę miał trzydzieści parę czy 40 lat, to nie będzie mi się już chciało klepać bitów i użerać się z raperami. Teraz to jeszcze jest fajne i nowe i cały czas traktuję to jako mega przygodę i też sens życia. Mam nadzieję, że tak będzie, że nie będzie końca, że nie dojdę do etapu, gdzie stwierdzę, że nic więcej nie przeskoczę, że będę robił rok w rok bity i tyle. Liczę, że w pewnym momencie wejdę w swój projekt, że raperzy zobaczą, że mogę podjąć się też innych wyzwań, niż dostarczenie podkładu. Za kilkanaście lat chciałbym być tam, gdzie dzisiaj jest Steez – tak jak on, poza bitami, ogarniać multum innych rzeczy związanych z branżą. No, chyba że wybiję się za granicą i będę drugim Metro Boominem 🙂

Masz takie plany?
Myślę, też żeby wyjść z muzyką poza granice Polski, do Francji, Niemiec – tam już niektórym polskim producentom się udało, może gdzieś dalej – to też jest cel na przyszłość.
A jak oceniasz, ile to zajmie?
Chciałbym przez najbliższe 2-3 lata dojść do takiego momentu, w którym bity to nie będzie wszystko. Ale najbardziej chciałbym podjąć się albumu z raperem. Nie wiem czy na ten moment już jestem gotowy, czy dźwignąłbym cała płytę samodzielnie, ale cel jest taki.
To koncert życzeń: kogo byś wybrał?
Dzisiaj? Jest taki jeden raper, z którym już pracowałem. Jakby była propozycja od niego, od razu poszedłbym w to w ciemno.
fot. Sergiusz/Instagram