
Każdy słuchacz białostockiego rapera doskonale zdaje sobie sprawę, że PiHu od literackich nawiązań nie stronił nigdy, a w pewnym momencie twórczości mocno zaczął wchodzić w tematy bardziej horrorcore’owe i jako pierwszy – bo jeszcze przed sukcesem Słonia – forsował ten styl w Polsce na taką skalę. „Kwiaty Zła” to w mojej opinii jeden z dziesięciu najlepszych albumów w naszym kraju, choć prywatnie większym sentymentem darzę debiut Piechockiego, który dla sceny był wówczas kimś takim, kim dzisiaj jest dla niej Quebonafide – nie jesteście przekonani? Zapraszam TUTAJ.
PiH pochwalił się na fanpage’u dropem koszulek i nie omieszkał zaprezentować grafik promujących. A te są dosyć sugestywne, bo jako „modele” pojawiają się choćby Ed Gain, Ed Kemper czy Ted Bundy. „Klasyczni” dla amerykańskiej i światowej popkultury mordercy. Choć akurat Kemper doczekał się swoich pięciu minut stosunkowo niedawno za sprawą serialu „Mindhunter”. Trudno nie przyznać PiHowi umiejętności wpisania się w obecne trendy, bo drugi sezon serialu święci triumfy, a sam raper od dawna rzucał nazwiskami w swoich numerach, więc wszystko pozostaje w zgodzie z jego wizerunkiem. Ale czy w zgodzie z moralnym aspektem tego przedsięwzięcia też?
Inspiracje? Prędzej Ed Gein niż Mark Twain
Z horrorcorem zawsze jest jeden problem, jeśli zastanowimy się nad jego mitologią i strukturą. Otóż rzadko kiedy tak naprawdę jedzie po bandzie, bo wachlarz postaci jest już opatrzony, zwykle nie sięga się do bieżących spraw (wyobrażacie sobie, gdyby polski raper nawinął w tym kontekście o Smoleńsku?), wszystko jest bardziej komiksowe niż wstrząsające. I nie dziwi to specjalnie, bo im dalej jesteśmy od tragedii, tym ona nam powszednieje. Nikogo nie gorszą już gry wideo o II Wojnie Światowej, choć mają z nią niewiele wspólnego poza rysem historycznym. Dla młodszych pokoleń Charles Manson to ten, od którego nazwiska ksywkę zrobił sobie inny Manson, ten muzyczny. The Brian Jonestown Massacre to zespół, a nie tragiczny finał „zabawy” w sektę.
Dlatego na niwie stricte muzycznej raczej jest to dla nas zajawka rozrywkowa, że raper nawinie sobie jakieś pozornie obrazoburcze rzeczy. Ale wkładanie swoich koszulek na seryjnych morderców? Pewnie, zabieg czytelny, i choć początkowo pokiwałem głową z uznaniem dla zabiegu promocyjnego, to z czasem – niedługim dodajmy – zaczęło mnie to zastanawiać. Bo tak koniec końców, to PiH (i raczej nikt inny) nie chciałby, żeby szaleńcy biegali w jego koszulkach, albo – co już miało miejsce w historii muzyki – usprawiedliwiali swoje czyny jego twórczością. Symptomatyczne jest też to, że nie obsadził w roli modeli polskich przestępców tego kalibru. Mogłoby się skończyć złą prasą.
PS: Edmund Kemper w koszulce „Brutal Rap” to jakiś metapoziom. BTW to chyba najfajniejsza ze wszystkich.
fot. Facebook.com/Pihszou