Serwus! Przed Wami dziewiąty, ostatni odcinek “Raper VS Klasyk”. Skoro ostatni, to i trochę niestandardowy. Ale nie uprzedzajmy faktów. Przypomnijmy sobie zestawienia ostatnich ośmiu tygodni. W pierwszym odcinku serii postawiliśmy na rodzinny duet Wojtka “Sokoła” Sosnowskiego i Stanisława Wyspiańskiego. W drugim w koleżeńskie szranki stanęli Piotr “Ten Typ Mes” Szmidt i Charles Bukowski. W trzecim przyrównaliśmy Adama “Łonę” Zielińskiego do Wojciecha Młynarskiego. W czwartym PRO8L3M spotkał się z Arthurem Schopenhauerem. W piątym obok siebie stanęli Belmondo i… Belmondo. W szóstym połączyliśmyBorysa “Bedoesa” Przybylskiego i Michała Anioła. W siódmym „pojedynkowali” się Rogal DDL i Marcel Duchamp, co było sporym szaleństwem. W ósmym postawliśmy obok siebie Malika Montanę i Geniego z Aladyna. Dzisiaj, skoro jest to ostatni odcinek serii Raper VS Klasyk, postanowiliśmy zdecydować się na coś szczególnego. Dlatego porównywać będziemy rapera z raperem. Tyle że tego drugiego spokojnie możemy uznać za klasyka na rodzimym hip-hopowym poletku. Być może niewielu z Was zdaje sobie sprawę, że PiH był dla polskiej sceny w swoim czasie tym, kim był dla niej Quebo. Młodym, bezkompromisowym graczem, który wywodził się z ulicznego nurtu i w błyskotliwy sposób wyprzedził konkurencję i własną niszę.
Porównywać będziemy: Poglądy, warsztat, rewolucyjność, wpływ
na branżę i… wygląd.
1 / 5
POGLĄDY
Dzisiaj panowie raczej nie mieliby wspólnych tematów do rozmów, bo zakładamy, że Quebo stał się jednak mocno liberalnym gościem, kiedy PiH od zawsze był konserwatystą z bardzo wyrazistymi poglądami. Jednak niektórych może zdziwić, że Quebo jeszcze za czasów Eklektyki i „Płyty Roku” otwarcie przyznawał się do nienawiści do socjalistów („Polis”), a nawet wspominał o chęci pousypiania polityków Platformy Obywatelskiej – z wyłączeniem Jarosława Gowina, którego w kawałku „Prowo” oszczędzał.
PiH raczej nigdy nie był specjalnym zwolennikiem PO, ale czego możemy być pewni – zdecydowanie nie był socjalistą, a raczej w zagorzały sposób gardził i prawdopodobnie wciąż gardzi komuszymi układami – to zresztą możemy znaleźć także na „Egzotyce” Quebonafide w kawałku „Szejk”. PiH w swoich deklaracjach idzie dalej, bo w 2012 roku znalazł się chociażby w honorowym komitecie poparcia Marszu Niepodległości.
O ile dzisiaj różnic światopoglądowych jest pewnie między panami sporo, to na początku swojej kariery Quebo nie stronił od hołdowania wartościom stereotypicznie związanymi z ulicą i tą bardziej „konserwatywną” reprezentacją hip-hopu. Duży wpływ miało na to prawdopodobnie działanie z Fuso w ramach grupy Yochimu. PiH również zaczynał w duecie, konkretniej w zespole JedenSiedem. Ten element rozwoju będzie się jeszcze w karierach obu zawodników przewijał, bo duetami wzmacniali swoje kariery solowe. W przypadku Queby będzie to wspomniana już „Płyta Roku” z Eripe oraz oczywiście „Soma 0,5mg” z Taco Hemingwayem w ramach projektu Taconafide. PiH nagrał albumy w duecie z Chadą, Pyskatym (jako Skazani na Sukcezz) i Kaczorem.
U obu panów od początków zwracało uwagę nietypowe flow. W przypadku PiHa – szaleńcza modulacja głosu na wzór szamoczącego się wisielca-samobójcy, chłopaka przygniecionego życiowymi problemami, jakiegoś złego podszeptu. W przypadku Queby – rozedrgana, melodyjna nawijka i skłonności do popisówki, a także – zwłaszcza w pierwszym okresie – coś co nazwałbym chorobliwą ochotą do używania słów dotąd kompletnie nie kojarzonych z tekstami hip-hopowymi. Tu jednak wchodzimy już w warsztat tekściarski, więc wróćmy się do Peiha.
Pihszou wyprzedzał całą scenę nagromadzeniem nawiązań popkulturowych w tekstach. Quebo wspominał w jednym z wywiadów w swoim okresie „freestyle’owym”, że ciągle buszuje po internecie, żeby napchać głowę, jak największą liczbą nowinek. To pozwalało mu budować niesamowicie aktualne panczlajny. PiH działał w bardzo podobny sposób, a mnogość nawiązań na „Boisz się alarmów” mogła przytłoczyć. Apogeum tego podejścia miało jednak dopiero nadejść na „Kwiatach Zła”, które uginają się od bezpośrednich i niebezpośrednich nawiązań (żeby wymienić choćby to z zakończeniem utworu „Rany Kłute” do „Procesu” Franza Kafki).
Obu zawodników przez lata ciągnięto na featy do kawałków stricte panczlajnowych. Obaj dostarczali poważną jakość i zwykle deklasowali resztę załogi. Zresztą, gdyby „Płyta Roku” miała trochę więcej poważnych utworów, to spokojnie można byłoby szukać analogii z „Na linii ognia” Skazanych na Sukcezz.
To nie jest hip-hop – miał krzyczeć PeiHa na koncercie Queby 20 grudnia 2014 roku. Przykry chichot losu, bo Quebo wnosił do gry analogiczną dawkę świeżości, co Pihu kiedyś. Pihszou na swoich płytach nie stronił od bitów, które w środowisku mogły zostać uznane za dyskusyjne. Co więcej nie stronił również od mocno radiowych refrenów, żeby wspomnieć tylko „Zaklubować się na śmierć” z gościnnym udziałem Lerka czy „Nigdy już nie wróci” z udziałem Siloe.
PeiHa szybko stał się raperem kojarzonym z kawałkami, w których podkład to „bit sku#wysyn”. Do tego jego flow zawsze wypadało lepiej niż dobrze i nawet dzisiaj można się zastanowić, który inny raper na tych bitach odpaliłby takie race. Ucho do ryzykownych, ale bardzo chwytliwych bitów to również cecha Queby. To, czego PiH zdawał się nie rozumieć w tym wszystkim, to fakt że Quebo niezależnie od klimatu muzycznego, w jakim się znajdzie, zawsze był prawdziwy dla gry. Pod pewnymi względami osiągnął po prostu to, co w czasach świetności PeiHa było prawdopodobnie niemożliwe – wywodząc się z ulicznego nurtu, mając gościnki u Ciemnej Strefy, powoli wdrapywał się na salony, nie stronił od konfliktów, a freestylem zapewnił sobie nietykalność – w pewnym momencie nie można było go po prostu już dotknąć, bo wszystkie długi wobec oczekiwań sceny i słuchaczy zostały spłacone.
Jednak, żeby oddać cesarzowi co cesarskie – PiH podniósł larum, kiedy Quebo grał kawałek „Euforia” z płyty Pawbeatsa, na którym gościnnie udzieliła się również Kasia Grzesiek. I będąc uczciwym wobec faktów, należy przyznać, że – owszem – to nie jest hip-hop. To jest utwór radiowy z rapowaną zwrotką. Tylko że po pierwsze to nie musi być hip-hop, a po drugie nie ma w tym nic złego, bo eksploatacja raperów w numerach radiowych jest starsza niż polska historia tego gatunku.
Olbrzymi i to wcale nie jest za duże słowo. PeiHa swoim wsparciem dał napęd karierom Chady, Pyskatego czy Fabuły, a w konsekwencji samego Bezczela. Gdyby nie „Kwiaty Zła”, które ukazały się nakładem Step Records, ta oficyna prawdopodobnie nigdy nie dochrapałaby się obecnej pozycji. Pihszou wspierał gościnnymi zwrotkami przeszło 80 albumów. Nagrywał z Paktofoniką, Peją, Pezetem, Tym Typem Mesem, Guralem, Borixonem, a nawet zdarzyło się, że z Reni Jusis. Prawdopodobnie gdyby nie kilka niefortunnych decyzji wydawniczych po „Kwiatach Zła”, PiH wciąż byłby bardzo ważną postacią na polskiej scenie i być może faktycznie mógłby decydować o tym, czym jest hip-hop. A przynajmniej ten polski. Albumem „Non Serviam Tom I” pokazał, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
Jeśli chodzi o Quebę, to tutaj bez dwóch zdań należą się owacje na stojąco za pokazanie, że w Polsce może być raper amerykańskiego formatu. Setki tysięcy fanów z pewnością podziękują mu za zrzeszenie ulubionych artystów pod skrzydłami QueQuality. „Egzotyka” niezależnie od wartości artystycznej jest projektem nowatorskim i zasługuje na uznanie za sfinalizowanie tego logistycznego koszmaru. To w rękach Queby spoczywa w dużej mierze przyszłość polskiego hip-hopu, bo jego najmniejsza decyzja zadecyduje o kierunku, jaki obiorą naśladowcy i hejterzy. Raper przyzwyczaił nas do przesuwania granic, choćby ogarniając KRS-One’a do kawałka, który kpi z kpin PiHa. Chociaż… ponownie oddajmy cesarzowi co cesarskie. Teacha nawija w nim, że hip-hop nie jest puszczany w radio, a PeiHa krytykował właśnie radiowy kawałek.
Tu gołym okiem widać różnice w ubiorze, więc nie będziemy się błaźnić. Dość powiedzieć, że PiH w wieku Queby bardzo przypominał go… wizualnie. Można to zobaczyć chociażby na starych taśmach RRX, które Krzysztof Kozak udostępnił w sieci.
Tym razem wersja TL;DR naprawdę bardzo skrótowa:
That’s all, folks! Kończymy cykl Raper VS Klasyk i w lipcu czytamy się już w innym formacie. W jakim? Możecie rzucać propozycje w komentarzach, bo jeszcze się nie zdecydowałem.
Czy współpraca z wytwórnią się opłaca? [Infografika]
Na początku kwietnia, analizowałem relację na linii raper - wytwórnia. Zastanawiałem się, czy w dzisiejszych czasach, opłaca się artyście podpisywać kontrakt z dużym labelem? Dziś rozwinę trochę ten wątek, pod kątem raperów, którzy zaczęli działalność na własną rękę.
Rap w wersji klasycznej? Trippie Redd, Chief Keef, Peja, O.S.T.R… Kto jeszcze?
Raperzy już jakiś czas starają się nadać swojej muzyce charakter sztuki wysokiej. Coraz częściej na plakatach reklamujących koncerty obok ksywki występującego pojawia się dopisek LIVE BAND, a same koncerty mają miejsce już nie tylko w klubach, ale też w teatrze lub w filharmonii!